Z wielką odwagą - recenzja książki





Gdy byliśmy dziećmi, zwykliśmy myśleć, że

gdy dorośniemy, przestaniemy być wrażliwi.

Lecz dorosnąć to znaczy zaakceptować wrażliwość.

Bycie żywym, to bycie wrażliwym”

Bene Brown to amerykańska psycholog, pisarka i wykładowca Uniwersytetu w Houston. Kilkanaście lat swojego życia poświęciła badaniom, nad takimi zagadnieniami jak: wrażliwość, wstyd, poczucie winy, empatia. Bene Brown jest autorką bestsellerów „New York Timesa”, między innymi książki, o której przeczytacie w tym wpisie.

Z wielką odwagą”, to książka, która można by powiedzieć, obala mit na temat dotychczasowego rozumienia wrażliwości, a mianowicie postrzegania jej, jako słabości. Jak się okazuje, siła tkwi w słabości. Nie rodzimy się silnymi i odważnymi, a takimi stajemy się i najlepszą drogą do tego, jak przekonuje ta właśnie badaczka, jest konfrontacja z własną wrażliwością.

Z wielką odwagą” - to pozycja, która została oparta na wieloletnich badaniach, wystąpieniach autorki, a także jej własnych doświadczeniach. Jest to doskonała propozycja dla osób, które interesują się psychologią, a w szczególności dla tych, którzy upatrują siłę w ciągłym działaniu, zakładaniu masek, zbroi, są uwikłani w perfekcjonizm i bycie idealnym, co tylko pozornie daje siłę, a tak naprawdę jest iluzją o sobie samym, jako o człowieku mającym rozwiązanie na każdą możliwą ewentualność. Wrażliwość nie jest ani dobra, ani zła, jest po prostu uczuciem, a z uczuciami się nie dyskutuje, one po prostu są. Jedno jest pewne wrażliwość, to przepustka do autentycznego życia i życia w pełni.

Postaram się jak najlepiej ubrać w słowa najistotniejsze myśli autorki i wskażę na najważniejsze przesłanie tej książki, nawiążę również do innych treści, z którymi zetknęłam się wcześniej, a o których warto wspomnieć podczas recenzji tej książki i które będą bezcenne dla tego tekstu.

Od lat demonizowaliśmy wrażliwość i najczęściej jawiła się ona jako słabość, z którą należy walczyć. Słynne - „nie maż się, jak baba” albo „chłopaki nie płaczą”, przechodzą do lamusa. Wszystkie emocje są ważne, są informacją o nas, a walka z nimi sprawia, że rosną do rangi dużego problemu, podobnie, jak lęk, któremu stawiamy opór. Bo przecież, jak można przypuszczać nie płakać, to nie oznacza - nie czuć, a jedynie stłumić płacz, wyprzeć, to, co w nas drzemie. Dla wielu osób znaczy, to nic innego, jak założyć maskę, zbroję, grać pozornie twardego człowieka. Skąd takie podejście? Oczywiście, jest to reakcja wyuczona w dzieciństwie, gdy rodzice nie akceptowali płaczu dziecka, często zawstydzali, a nawet je karali. Stąd właśnie przekonanie, że wrażliwość, płacz, smutek, żal, to coś złego. Stwarzanie poczucia, że wrażliwość jest czymś złym, mogą powodować poczucie bycia nie takim, jakim powinno się być. Co za tym idzie, trzeba było zamrozić własne emocje, aby przetrwać, bo jak wiadomo, dziecko jest zależnym od swoich rodziców i jedyną metodą na przetrwanie jest dostosowanie się do innych. Tak właśnie nauczyliśmy się wypierać uczucia, pragnienia i emocje. Jeśli nie można było sięgnąć do typowych mechanizmów typowych dla stresu tj. walka lub ucieczka, trzeba było się zamrozić, nie czuć, by przetrwać. Stąd często nieadekwatne reakcje w dorosłym życiu, np. w tragicznych momentach ludzie się śmieją, a gdy nie ma powodu nadmiernie wybuchają złością lub płaczem. Uczucia jednak nie znikają, a tkwią w głębi nas. Jak powiedział Zygmunt Freud „Niewyrażone emocje nigdy nie umierają. Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci”. Tak, jak niewyrażona złość utyka w ciele i czeka na uwolnienie, i na wyrażenie, często właśnie nieadekwatnie do sytuacji. Dlatego mówi się, że nasza reakcja na zachowanie innych, nawet na najdziwniejsze ich postepowanie, jest zawsze o nas. Bo to inni pokazują nam to, co w nas jest, zawsze mamy wybór, choć często podyktowany z podświadomości, to z jakichś przyczyn jest taki, a nie inny. Często mówimy - „on mnie zdenerwował”, jednak tylko pokazał - co jest w Tobie, Twoja reakcja jest o Tobie. Często właśnie złość chroni nas przed wrażliwością, łatwiej jest się zdenerwować, dodać sobie pozornie energii, niż przyznać się do odczuwania lęku i bezsilności. Złość chroni kobietę przed smutkiem, gdy odchodzi jej partner albo matkę przed lękiem z powodu choroby lub wypadku jej dziecka. Często jest też powodem poczucia winy, bo choć ochrania, to jednak później przychodzi refleksja, po wybuchu złości np. na niepoprawne zachowanie dzieci. Tak, czy inaczej chroni nas przed ryzykowna wrażliwością.

(Pomimo, że wszystko ma swój początek w dzieciństwie błędem jest obwiniać dorosłych – rodziców i opiekunów, za to, że w nieodpowiedni sposób reagowali na potrzeby dzieci. Tak po prostu było, nie było takiej wiedzy psychologicznej, jaka jest dziś, nikt też nie uczył przeszłych pokoleń, jak zarządzać emocjami, poza tym nasi rodzice mieli swoich rodziców, wzory wychowania były wyuczone i powielane. Dziś natomiast mamy wiedzę i większe możliwości, także sami może brać odpowiedzialność za siebie, bez obwiniania innych). To tak, tytułem wstępu i choć to ciekawy temat, to na inny wpis, w przeciwnym razie czytając ten post musielibyście poświęcić kilkadziesiąt dobrych minut, a może i godzin.

Bene Brown za kluczowy cel życia stawia życie pełnym sercem, czyli życie z wielką odwagą, co wiąże się z pokazywaniem się bez masek, takimi, jakimi jesteśmy, co nie jest oczywiście takie łatwe, bo żyjemy w świecie, w którym dominuje myślenie w kategoriach „nigdy dość”, a lęk przed oceną, porażką stał się druga naturą człowieka. Rozdźwięk między tym, jacy jesteśmy, a jakimi ludźmi chcielibyśmy się stać jest ogromny, stąd przekonanie, że aby nas akceptowano, musimy stać się „jacyś”, najczęściej inni, aniżeli jesteśmy teraz. Przybieramy pozy, nakładamy zbroję i wydaje się nam, że w ten sposób będziemy przynależeć do innych, a przecież przynależeć, znaczy być akceptowanym przez innych bez żadnych warunków, w przeciwnym razie jesteśmy zmuszeni wpasowywać się w ramy narzucane przez innych, a wszystko po to, by nie być odrzuconym. Bycie odrzuconym często jak się okazuje, jest tylko naszą interpretacją, bo czując się gorszymi, sami wycofujmy się z relacji, stajemy z boku, następuje samospełniająca się przepowiednia, że to inni nam to robią, w rezultacie odrzucamy siebie samych, bo nie akceptujemy siebie, takimi, jakimi jesteśmy. (Kobiety bojące się odrzucenia nie wchodzą w związki, w obawie przed potencjalnym zranieniem, jeśli nawet zaryzykują, nierzadko, jako pierwsze opuszczają relacje, by uniknąć zaskoczenia, jeśli nawet wybiorą związek na dłuższa metę, wolą, by wybrankiem ich serca, był „przeciętny” mężczyzna, w razie rozstania łatwiej im będzie przeżyć miłosny zawód - wszystkie te reakcje tylko po to, by nie konfrontować się z trudnymi emocjami. I jak można wnioskować pozornie tak żyje się łatwiej i bezpieczniej, ale życie bez pełnego zaangażowania sprawia, że omija nas to, co najważniejsze, czyli doświadczania życia w pełni).

Pokazywanie siebie w pełni autentycznym wiążę się jednak ryzykiem i lękiem przed oceną, dlatego skutecznie chowamy się pod maską perfekcjonizmu, bycia silnym, sprawczym, spełnianiem oczekiwać innych, kontrolą. Lęk przed porażką każe nam siedzieć w miejscu, nie wychylać się, nie podejmować ryzyka, tym samym nie narażać się na błędy i potencjalny wstyd, który będzie towarzyszył nam w sytuacji, gdy coś nie będzie szło po naszej myśli. Wstyd, poniekąd chroni nas przed porażką. Działanie pomimo lęku i wstydu jest przejawem najwyższej odwagi, bo przecież tylko działając, mogę dojść do miejsca, w którym pragnę być, nawet za cenę porażki i błędów, które są wpisane w podejmowane działać, jak to mówią nie ma porażek, są lekcje, nie ma problemów są wyzwania. Ryzykujemy własną wrażliwość, konfrontację z niewygodnymi emocjami, ale to jedyny gwarant, by żyć właśnie pełnym życiem. Wstyd, który chroni nas przed podejmowaniem wyzwać, jest jedną z najbardziej destrukcyjnych emocji. Czujemy się wciąż niegodni, niewystarczający, niewarci, żeby sięgąć wyżej, a przecież poczucie bycia wystarczającym takim, jakim się jest to przepustka do podjęcia decyzji, by wyruszyć w upragnionym kierunku. Poczucie niezasługiwania trzyma nas w ryzach, często przybiera postać perfekcjonizmu, który jest także przykrywką dla wstydu, bo przecież, gdy się lepiej postaram inni mnie docenią, jednak tego starania nie ma końca, nigdy nie będą dość zadowolony z własnych osiągnięć, zawsze można więcej, lepiej. Nawet, jeśli inni mnie docenią, to i tak niedosyt i poczucie niezasługiwania pozostanie. Dlatego perfekcjonizm nie jest sposobem na unikanie wstydu, ale jest jego formą.

Działanie pomimo lęku i wstydu to najwyższy przejaw odwagi, narażam się na ocenę, jednak idę po swoje. Bo czym innym jest odwaga, jak nie działaniem pomimo lęku? Błędy to ryzyko wpisane w działanie, jednak czym jest życie bez działania? Lęk przed porażką oddala Cię przed osiągnieciem sukcesu, zamierzonego celu. Masz wybór tkwić w bezpiecznym miejscu, nie narażać się na niepowodzenie, czy zaryzykować nawet za cenę porażki, mieć szansę na największa nagrodę. Nikt nie rodzi się odważnym, podejmując nowe wyzwania, budujesz zaufanie do siebie, masz apetyt na więcej.

Im bardziej zależy nam na czymś, tym mamy większą motywację, by działać pomiom lęku i to wystarczający dowód, że coś jest niezwykle dla nas ważnym, co za tym idzie, często znika wstyd, bo priorytetem staje się cel, a nie obawa przed oceną (oto moja krótka definicja odwagi).

Jeśli nie ma w nas zgody na robienie błędów, nauka nie jest możliwa, zawsze jesteśmy narażeni na nie. Podejmowane wyzwania, są nieuniknioną częścią procesu, jakim jest „próbowanie” nowych rzeczy.

Angażuąac się w cokolwiek bez względu czy jest to nowy związek, nowa praca, studia, pokazanie siebie takim, jakim się jest, zawsze niesie za sobą ryzyko, jesteśmy wystawieni na próbę, zawsze może pójść coś nie tak, a wtedy da o sobie znać nasz wrażliwość, niewygodne uczucia, z którymi nie zawsze wiadomo, jak się obejść, ale tylko akceptacja ich, daje poczucia życia w pełni, doświadczanie jego całego kolorytu.

Wielką odwagą jest pokazanie siebie w słabości, powiedzenie i przyznanie się, że można czegoś nie wiedzieć, proszenie o pomoc, dla większości to jednak słabości, które warto zachować dla siebie i grać silnego człowieka. Tak bardzo boimy się oceny innych i zranienia, walczymy z bezradnością i wrażliwością, jakby był to gwarant na udane życie. Lęk przed opinią innych blokuje w nas kreatywność, przyjęcie konstruktywnej krytyki. Informacja zwrotna może być przecież bezcenna dla naszego rozwoju, nawet jeśli będzie niepochlebna, może nam wskazać na aspekty, których poprawienie i wyciągniecie z nich odpowiednich wniosków, stanie się początkiem niezbędnym, do tego, żebyśmy mogli wzrastać i potrzeć wyżej.

Kiedyś, ktoś powiedział, że lęk przed życiem, to lęk przed emocjami i trudno się z tym nie zgodzić, bo przecież, tylko o nie tak naprawdę chodzi, wszystkie życiowe sytuacje, te dobre i te złe, są powiązane z naszym postrzeganiem i interpretacją, nawet, jeśli mam wybór, co do tego, jak się z nimi obchodzić, to i tak nie unikniemy emocji.

Jednym z większych paradoksów życiowych, o którym przeczytałam niedawno na jednej z bardziej wartościowych i psychologicznych stron jest, to, że dostajemy od życia to czego nie chcemy, nie dostajemy tego, na co czekamy, ale jeśli już zdobędziemy upragnioną rzecz, pojawia się w nas lęk, przed utratą tego, o co tak zabiegaliśmy. Do tego też nawiązuje autorka tej książki, mówiąc wprost, że wyrzekamy się radości, by uchronić się przed potencjalnym cierpieniem. Lepiej tkwić w rozczarowaniu i niedosycie niż zasmakować szczęścia i narazić się na jego utratę. Kolejny raz może dojść do samospełniającej się przepowiedni, a mianowicie tak bardzo boimy się utracić szczęście, że sami dążymy do braku jego realizacji.

Wstyd i poczucie winy

Wstyd i poczucie winy to dwie najbardziej destrukcyjne emocje. Oczywiście możemy sądzić, że są też przydatne, bo przecież mając poczucie winy, mogę naprawić swoje błędy, a brak odczuwania wstydu pozwoliłby nam nago biegać po mieście. Świadome zarządzanie poczuciem winy i wstydem jest przepustka do lepszego życia. Wstyd i poczucie winy wynikają z niskiego poczucia wartości, które budowane było w młodym człowieku poprzez ciągłą krytykę i minimalizowanie pochwał pod jego adresem. Wszystko to utwierdzało dziecko w przekonaniu, że jest niewystarczające, takie jakie jest. Przykrywką dla tych emocji w późniejszym życiu jest duma i pycha.

Genezą wstydu może być zarówno nadopiekuńczość, jaki i ciągłe porównywanie do innych, krytykowanie. Nadopiekuńczość, nie ma nic wspólnego ze wsparciem, ponieważ to dawanie do zrozumienia młodemu człowiekowi – nie dasz sam rady, pozbawienie go sprawczości i możliwości decydowania o sobie. Porównywanie dziecka do rówieśników lub krytyka miały na celu mobilizowanie, do bycia lepszym i próbowania nowych rzeczy, jak się okazuje, takie podejście przynosiło odwrotny skutek. Sprawiło jedynie, że dziecko miało poczucie bycia gorszym, niewystarczająco dobrym i nie spełniającym oczekiwać dorosłych, a przecież dziecko zrobi wszystko, by być kochane i zauważone przez rodziców, nawet za cenę własnego komfortu. Odrzucenie ze strony rodziców, to dla dziecka znak – coś ze mną jest nie tak. Wstyd stał się jego drugą naturą, a przecież przeciwieństwem wstydu jest dobrze ugruntowane poczucie własnej wartości – ja jestem ok i ty jesteś ok. Brak stabilnego poczucia własnej wartości w dorosłym życiu skutkuje, ciągłą potrzebą zadawalania innych, szukaniem aprobaty, uzależnieniem od opinii innych – jestem ważny na tyle, na ile za ważnego uważają mnie inni.

Pragnienie akceptacji, to nic innego, jak popularny lęk przed odrzuceniem, a najskuteczniejszą metodą jest właśnie zakładanie masek.

Wstyd, tak jak wspominałam wcześniej przybiera różne maski: perfekcjonizmu - postaram się, żeby inni mi czegoś nie zarzucili,

wycofanie się – by nie popełnić błędu, godzenie się na wszystko, by dobrze o nas myśleli,

kontroli – poczucie trzymania zawsze ręki na pulsie,

krytykowania innych – lepiej się poczuję,

proklastynacji, czyli odkładanie na potem, to forma autosabotażu – nie działam z lenistwa, ale z lęku przed tym, że nie dam rady.

Wszystko to chroni nas poniekąd przed wrażliwością i ma na celu uchronić nas przed cierpieniem.

Wstyd to jednym zdaniem poczucie, że jest z nami coś nie tak, jesteśmy niewystarczający tacy, jacy jesteśmy. W przeciwieństwie, do poczucia winy, która dotyczy konkretnego działania, wstyd mówi o mnie, jako o kimś mało znaczącym. Przekonanie mówiące nam, że nie jesteśmy wartościowymi ludźmi niesie ze sobą konsekwencje - świat i ludzie pokazują nam to, w co sami wierzymy. Nasz umysł zawsze dąży do potwierdzenia swoich racji i realizowania przekonań, w które wierzy, dąży, aby je zrealizować, nawet, jeśli z logicznego punktu widzenia działają na naszą korzyść. Jeśli, więc Twoim przekonaniem jest, że życie jest ciężkie, to konsekwentnie je realizujesz, tylko dlatego, że w to wierzysz. Celem twojego umysłu jest tylko przetrwanie, umysł nie chce się rozwijać, dlatego manipuluje lękiem, byś tkwił, nie zawsze w korzystnej dla ciebie rzeczywistości, ale za to bezpiecznej.

Poczucie winy, podobnie, jak wstyd, wynika z niskiego poczucia własnej wartości, źródłem dla jednego i drugiego jest zbyt dużo krytyka, a zbyt mało pochwał.

Poczucie winy z kolei dotyczy naszych zachowań, co za tym idzie, możemy mieć poczucie winy z powodów naszych czynów, jak i z poczucia, że powinniśmy lepiej, bardziej, szybciej, więcej myślimy o sobie źle, krytykujemy i oceniamy w niewłaściwy sposób, robimy to nie tylko względem siebie, ale także względem innych, bo przecież poczucie winy służy do manipulacji. Im więcej w nas poczucia winy, tym bardziej projektujemy je na innych, a to oznacza, że ciągle czekamy aż zmieni się rząd, partner, dzieci, wtedy będzie nam lepiej. Prawda jest jednak taka, że obwinianie choć jest najłatwiejsze, pozbawia nas sprawczości i stawia w roli ofiary. Gdy bierzemy odpowiedzialność za swoje życie, musimy wykonać wysiłek, jednak nie musimy czekać na zmianę drugiego człowieka, rządu, partnera, świata. Robimy tyle, ile możemy i choć nie na wszystko mamy wpływ, na własne reakcje zawsze. Obwinianie, jest również alternatywą dla bezsilności, której tak bardzo się boimy, wolimy szukać winy w innych, nawet w sobie, aby tylko mieć pozorną kontrolę nad sytuacją, trudną nam przyjąć do wiadomości, że ukochana osoba ginie w wypadku tak po prostu, szukanie sprawcy, takie nam ulgę, często odczuwanie w tej sytuacji złości daje nam siłę, by stawiać czoła tak trudnym doświadczeniom.

Poczucie winy zostało zakotwiczone w umyśle dziecka np. przez obwinianie go za złe samopoczucie rodzica - „przez Ciebie mamę boli głowa”, w ten sposób nauczyliśmy się być winni za złe samopoczucie innych osób, a co za tym idzie także innych obwiniać ich za nasze złe samopoczucie. Gdy dziecko się przewróciło natychmiast ktoś lub coś musiało być winne np. podłoga. Nieustanne szukanie winowajców w dzieciństwie, rzutuje na całe życia. Dziecko, które zostało karane przez rodziców za złe zachowanie, interpretowało to w zupełnie inny sposób, a mianowicie odczytywało komunikat, że to nie czyn jest warty potępienia, a ono samo. Aby odkupić swoje winy dziecko niejednokrotnie dostawało karę, po odbyciu której mogło znów przyjść przytulić się do rodzica. Stąd też mechanizm karania siebie w dorosłym życiu, skoro jestem zły, nie zasługuję na miłość, muszę najpierw znaleźć sposób na ukaranie siebie, by móc sięgnąć po więcej. Tą karą, jak się okazuje są nieuświadomione zdarzenia, w które nie każdy chce i musi wierzyć. Sposobów na ukaranie siebie jest mnóstwo np. choroby, wypadki. Między uświadomionym, a nieuświadomionym poczuciem winy istnieje znacząca różnica, a mianowicie uświadomione uczucie sprawia, że możemy coś z nim zrobić np. naprawić błędy, nieuświadomione zaś sprawi, że trzeba znaleźć sposób, by odkupić swoje winy.

Obwiniając innych, nie chcemy od nich zadośćuczynienia, nie chcemy wybaczać w obawie przed tym, że znów może nas spotkać z ich strony, coś, co będzie źródłem naszego cierpienia, a więc niewybaczanie, to ochrona przed kolejnym zranieniem. Wybaczenie wiązałoby się również z brakiem uznania własnej krzywdy. Metodą na ukaranie siebie jest również powstrzymywanie się od przeproszenia osób, które zostały przez nas niesprawiedliwie potraktowane. Czasem wystarczyłoby okazać skruchę i użyć magicznego słowa „przepraszam”, jednak zaniechanie tego, to sposób żeby wymierzyć sobie karę.

Wyrzuty sumienia mają na cele zmniejszyć odczuwana przez nas winę, bo przecież skoro mam refleksję nad swoimi niewłaściwymi uczynkami, to nie jestem aż tak złym człowiekiem.

Ciekawą rzeczą jest również to, że dopóki nie zaakceptujemy swoich słabości, nie wybaczymy sobie niewłaściwego postępowania, nie będziemy mogli się zmienić. Zmiana na lepsze idzie przez akceptację tego, co było, a więc poczucie winy jest daremne.

Powyższe rozważanie na temat wstydu i poczucia winy pochodzą ze źródeł, z którymi zetknęłam się wcześniej, a które kiedyś mnie zainteresowały. Interpretacja tych emocji, jest nawiązaniem, do mapy świadomości Hawkinsa (bardzo ciekawe spostrzeganie, może na jakiś inny wpis). Wspomniałam o nich na potrzeby tego wpisu, co wydawało mi się bezcennym nawiązaniem przy okazji pisania tego tekstu.

Wracając do książkę i zbliżając się już albo dopiero do końca należy jeszcze dodać, że wstrzymywanie się przed własną wrażliwością, zamiatanie uczuć pod dywan, z pozoru wydaje się być łatwiejszym, jednak niesie ze sobą konsekwencje.

W ten sposób dochodzi do traum, stresu pourazowego, depresji, uzależnień. W każdym z tych wypadków, nie chcemy spojrzeć na siebie z empatią i dać uwagi niewygodnym emocjom.

Angażowanie się w relacje, chęć podejmowania wyzwań, tworzenie więzi, prawdziwych głębokich relacji, rozwijanie własnej twórczości, zawsze jest ryzykiem. Czym jest jednak życie bez podejmowania tego ryzyka? Już odpowiedzcie sobie sami. Czasem tracimy, by zyskać do czego przekonuje Judith Viorst w książce „To, co musimy utracić”, recenzję, której mieliście okazję już przeczytać na tym blogu.

Jeśli dobrnęliście do końca, znaczy, że mój wysiłek nie był daremny, bo sprawił, że dzisiejszy post wciągnął was bez reszty. A ja mogę powiedzieć – uff, skończyłam, napisanie tego wpisu nie było dla mnie łatwym, choć bardzo ciekawym doświadczeniem. Zdaję sobie sprawę, że długość wpisu nie działa na jego korzyść, ale już tak mam, że zawsze chcę wyczerpać temat do granic możliwości. Czy jestem z niego zadowolona? Nie chce popadać w perfekcjonizm, bo poprawki mogłabym nanosić bez końca, jednak publikuję to bez wstydu, poczucia winy, że mogło być lepiej, bez złości, ze często brakuje czasu, by bardziej dopieścić każdy post, publikuję z akceptacją, wiedząc, że daleko mu do ideału i zawsze zostaje wątpliwość, czy wystarczająco potraktowałam temat. Patrzę na siebie z empatią, ze dałam dziś z siebie tyle, ile mogłam.

Pisanie jest również z wielką odwaga, bo przecież wystawiam się na ocenę, jednak dziś jestem na zupełnie innym etapie i choć fajnie jest mieć poczucie, że to, o czym się pisze, jest ciekawe dla innych, to też wiem, że nie wszyscy tak, jak ja, muszą patrzeć w tym samym kierunku, a to już daje wolność, która myślę, że jest już o level wyżej, niż poczucie, że wychodzenie do innych to wielka odwaga. Dziś wiem, że niczego nie ryzykuję, nawet, gdy krytyka spłynęła, by na mnie strumieniem. Zawsze mogę przecież spojrzeć na to przez pryzmat lustra, że to, co inni o mnie, to jest o nich, a o mnie będzie jedynie reakcja na to wszystko. No i należy spojrzeć na to wszystko przez pryzmat intencji, po co to robię? Do czego dążę? Jaki jest cel tej podróży.

Odwaga to panowanie nad strachem,

a nie brak strachu”



 

Komentarze

Popularne posty