Po prostu BYĆ

 


Dziś w dobie rozwoju osobistego, gdzie wyznaczanie nowych celów, wychodzenie ze strefy komfortu i wykrzesywanie z siebie największych zasobów stało się priorytetem, takie hasło jak „nicnierobienie” brzmi nieco dziwnie. Jednak jak się właśnie okazuje, to nicnierobienie dla wielu z nas, szczególnie w tych zagonionych czasach, jest największym wyzwaniem i poprzeczką nie do pokonania.

Nie ma nic oczywiście złego w rozwoju osobistym, a wszystkie motywujące działania mające na celu doprowadzić nas do podniesienia jakości życia są jak najbardziej na plus. Nie chodzi wcale o to, jak twierdzi wielu, że owy rozwój to ciągłe poprawiania siebie, ulepszanie, a w konsekwencji niekończąca się praca nad sobą, która stała się celem samym sobie i swego rodzaju modą. Wszystko zależy od podejścia, co tak naprawdę chcemy w rozwoju osiągnąć, co chcemy poprawić, czego o sobie dowiedzieć, może dzięki niemu poznamy swoje mocne strony, odkryjemy talenty, wyciągniemy na powierzchnię to, co nieświadome, a co kieruje naszym życiem. Na pewno trzeba pamiętać, że jedyną osobą, jaka może zmotywować Cię do działania, jesteś Ty sam, jednak czasem potrzeba kogoś, kto uświadomić Ci dlaczego tak trudno jest Ci podjąć właśnie to działania. Często powodem jest masa niewspierających przekonań o nas samym, które trzymają nas w miejscu, nie pozwalając ruszyć na przód i tylko pozornie chronią nas, bo o ile się nie rozczarujemy, o tyle nie dojdziemy tam, gdzie dojść chcemy.

Dziś nie chciałbym się skupić na rozwoju osobistym w dobrze znanym nam kontekście, ale właśnie zwrócić uwagę, na coś pozornie odwrotnego, co w konsekwencji może okazać się największą i najtrudniejszą częścią rozwoju osobistego, jaką możemy sobie wyobrazić.

A tym właśnie wyzwaniem, jak wspomniałam na początku może być to „nicnierobienie”.

Zwykle nicnierobienie kojarzy się nam z lenistwem i stratą czasu, no bo przecież, będąc w bierności, mamy poczucie, że czas przecieka nam przez palce i tracimy szanse na osiąganie, zdobywanie i rozwijanie. Trzeba jednak pamiętać, że właśnie to zatrzymanie jest okazją, żeby w ogóle zastanowić się, a może bardziej poczuć, do czego w ogóle dążę i dokąd chcę dalej pójść, to niekiedy najlepsza metoda, by poznać siebie.

Gdy z ust dziecka rodzice słyszą mało wyczekiwane stwierdzenia: „nudzi mi się”, to od razu próbują znaleźć rozwiązanie na tę nudę: porysuj, pobiegaj po podwórku, a nie daj Boże, posprzątaj pokój. Nie uczy się dzieci, że ta nuda może dać początek czemuś kreatywnemu, bo przecież wypoczęty umysł, może realizować najlepsze pomysły.

Sami dorośli rzadko kiedy dają sobie przyzwolenie na nudę w codziennym gonieniu i załatwianiu tysiąca spraw. I nawet, gdy na chwilę znajdziemy ten moment tylko dla siebie, to nie umiemy pobyć sami ze sobą. Być może nigdy się nad tym nie zastanawiałeś i nie zwracałeś uwagi, jak trudno wytrwać w takim zastoju, gdy siadasz na kanapie przed wyłączonym telewizorem, bez telefonu w dłoni, bez drugiego człowieka, z którym możesz porozmawiać o czymkolwiek. Spróbuj jeszcze odciąć się od dochodzących dźwięków i zamknąć oczy, obserwować swój oddech, próbując nie myśleć o bieżących sprawach, którym trzeba sprostać, to dopiero odlot i rozwój. Wtedy stajemy się obserwatorem własnych myśli i świadomością.

Dlatego, myślę że jest to najtrudniejsza rzecz, która moim zdaniem powinna być kluczową częścią rozwoju osobistego. W codziennej gonitwie, nie mamy czasu na to zatrzymanie i pytanie siebie - jak się teraz czuję, tracimy kontakt z samym sobą, a często to gonienie właśnie, to mechanizm obronny przed tym, co nam nie odpowiada, bo jak jesteśmy w ciągłym działaniu, to nie mamy czasu pomyśleć, co chcemy zmienić i czy to, co mamy na co dzień, naprawdę nam jeszcze odpowiada.

Nauczyliśmy się, że nawet na chwilę relaksu trzeba zasłużyć, najpierw obowiązki potem przyjemności. Sama tak mam, gdy po wielu porannych czynnościach pozwalam sobie na chwilę oddechu przy kawie i pysznym ciasteczku. Z tym, że ja wybieram to świadomie, u mnie to już rytuał i przestrzeń dla siebie, celebracja chwili, taka kolejność mi po prostu odpowiada. Dla mnie to komfort, że jakaś część obowiązków jest za mną i nie muszą już o nich myśleć. Jednak dla wielu to sposób, by zasłużyć na odpoczynek „jak się pomęczę, to potem sobie będę mógł odpocząć”.

O ile, celebracja mojej porannej chwili jest moim upragnionym momentem w ciągu dnia, to szczerze Wam mogę powiedzieć, że ciężko mi po prostu pić tak zwyczajnie tą kawę, bo zaraz trzeba włączyć telewizor, sprawdzić wiadomości w telefonie, zrobić listę zakupów i wymyślić jeszcze inne rzeczy.

Bycie w ciągłym działaniu stało się naszą tożsamością i nawykiem kontrolowania wszystkiego naokoło, takie postępowanie jest szczególnie znane kobietom, które w ferworze ogarniania domu, rodziny i pracy zawodowej, nie potrafią odpocząć nawet w czasie choroby czy na urlopie, mają poczucie, że bez nich świat się zawali, a chwila oddechu staje się niewygodą i przyczyną poczucia winy.

Tak naprawdę w momencie, gdy mamy poczucie, że kontrolujemy wszystko, to wszystko zaczyna kontroluje nas, jak się okazuje najlepsza kontrola to brak kontroli i odpuszczenie.

W świecie, gdy większość jest przebodźcowana nadmiarem informacji i rozmaitości, jakie dają nam nowe technologie, wielu deklaruje chęć odcięcia się od dobrze znanego świata i potrzebę znalezienia się na bezludnej wyspie, bez radia, bez telewizji i bez Internetu. Pytanie - czy aż musimy wybierać się na bezludną wyspę, aby zasmakować życia w realu, a nie na przykład na portalu? To jest prostsze niż myślisz, wyłączasz telewizor, odcinasz sobie dostęp do neta i masz swoją bezludną wyspę. Aż tyle i tylko tyle. 

Dlaczego to takie trudne? Bo już zapomniane i bardziej jest znany nam wszystkim ten świat z dostępem do wszystkiego, znów boimy się tej utraty kontroli i tego, że nas coś ominie. A prawda jest taka, że nic nas nie ominie, a zyskamy więcej niż nam się wydaje, przede wszystkim spokój, życie poza polityką, poza wszelkimi nieszczęściami, poza manipulacjami, poza fikcja i iluzją. Nic nie jest tylko przekleństwem albo błogosławieństwem. Nie muszę marzyć o życiu bez Internetu o wspaniałych czasach, które minęły, bo mogę sobie takie czasy zorganizować tu i teraz. A pisanie rzeczy z cyklu kiedyś to były czasy, teraz czasów nie ma, są delikatnie mówiąc - śmieszne. To Ja wybieram, kiedy potrzebuję korzystać z dobrodziejstw nowoczesnego świata i nie muszę chcieć znaleźć się w machinie czasu, która zabierze mnie w podróż do przeszłości, by zasmakować tego, co było, nie muszę też czekać na awarię Internetu. Pisanie rzeczy, że wszyscy dziś tylko z komórkami w dłoni, także niczego nie wnosi, wystarczy zacząć od siebie i to wystarczy, by zmienić świat, nie musimy zbawiać innych, wystarczyłoby, gdyby tylko każdy z nas zajął się sobą, zmieniał siebie, co sprawiłoby, że zmieniłby się cały świat.

Uciekając przed byciem tylko ze sobą uciekamy od swojej prawdziwej natury, uciekając w media, uciekamy od tego, co w realu, pozorne poszukiwanie czegokolwiek w telefonie to ucieczka od realnego życia. Życie dziś bez mediów i całego wirtualnego świata to bycie bliżej siebie, a na te niewygodę nie jesteśmy zawsze gotowi. Tylko pozornie pragniemy życia z dala od zgiełku i prawdopodobnie, gdybyśmy już to osiągnęli, zdalibyśmy sobie sprawę, jak trudno byłoby nam wytrwać w czymś, co tylko wydawało się być marzeniem.

Reasumując, jednym z najtrudniejszych wyzwań obecnych czasów jest bycie blisko siebie, w zatrzymaniu i w „nicnierobieniu”, z dala od Internetu, bez poczucia pozornej kontroli, panowania nad wszystkim i wszystkimi, bez potrzeby zajmowania stanowiska w każdej sprawie tego świata, dania sobie prawa do odpuszczenia.

Największym zasobem rozwojem osobistego powinna być chęć dotarcia do własnego potencjału, bez prób stawania się kimś, kim nie jesteśmy, kim nie musimy się stać i kim nigdy nie będziemy.

Największa misja każdego z nas, to stać się tym, kim jestem naprawdę.







Komentarze

Popularne posty