Cała prawda o blogach

Nasz
smartfon, to dziś nasza encyklopedia, nasza książka kucharska,
nasz aparat fotograficzny i album rodzinny, nasze radio i nasza
muzyka, nasz sklep, nasz notatnik i e – mail, nasze wszystko.
Wszystko w jednym miejscu. Nic dziwnego, że zorientowawszy się iż,
to niezbędne urządzenie dwudziestego pierwszego wieku, gdzieś się
zapodziało, wpadamy w popłoch, dostajemy ataku paniki i spieszymy
na wielkie poszukiwania, w nadziei, że zaraz odnajdziemy nasze
cudeńko. Dziś, jak mówią, to tylko wszyscy nosy w komórkach,
podupadają relacje rodzinne, dzieci się gorzej rozwijają i psuje
im się wzrok, nie potrafią już niczym się bawić, a nawet
rozmawiać z rówieśnikami. Dorośli też nie lepsi impreza, a
wszyscy zamiast się bawić na imprezie wyjmują telefony i szukają
nie wiadomo czego, a może i niczego, ale lepsze to, niż niezręczna
cisza. I znów - usłyszę „kiedyś, to było jakoś fajniej”,
dzieci znalazły patyk na podwórku, to potrafiły z niego zrobić
użytek, a teraz to tylko te telefony i telefony. Taki to wszystko be
i fuj, to myślę sobie powyrzucać to wszystko w grom i dać dziecku
cokolwiek, wtedy zobaczymy to jego kreatywność. Nie było tego
wszystkiego to i bawiły się byle czym i byle jak, bo nawet zabawek
nie było, a jak byłyby te telefony, smartfony i tablety, to też by
ich używały. Nie było, to o czym mowa. Kupujesz, a potem
zdziwienie, że dziecko by tylko w smarfona patrzyło. Pytanie, a
gdzie ma patrzeć, tam też jest jego telewizor, ulubiona muza, może
i książka, rozmowa z kolegami, gra i wiele innych rzeczy. Wszystko
zależy od tego jaki zrobisz pożytek z posiadanych rzeczy, czy
rzeczywiście pomagają Ci w codziennych czynnościach, czy dzięki
nim pogłębiasz wiedzę, szukasz informacji, czy jedynie pozwalasz
by to wszystko Cię ogłupiało, a co gorsza prowadziło do
uzależnienia.
To
ludzie starsi przeważnie pytają, czego Ci młodzi szukają i ciągle
siedzą w tych „internetach”, co tam jest? No właśnie co tam
jest? Odpowiedź jest tak banalna, że aż głupia, tam jest
wszystko. Dlatego wszyscy siedzą w tych internetach, a Ci którzy z
rożnych względach nie siedzą, ciągle zadają to jedno pytanie.
Ten nadmiar wszystkiego jednak sprawia, że czasami czujemy się
lekko zdezorientowani, przytłoczeni, znużeni, bombardowani
nowinkami, a w konsekwencji już sami nie wiemy czego szukamy. Chcesz
przykładowo znaleźć przepis na szarlotkę, wpisujesz, a tak tysiąc
pięćset, sto dziewięćset i to tylko tych na kruchym cieście,
który wybrać, który najlepszy? W końcu wybierasz pierwszy lepszy,
albo sięgasz po sprawdzony przepis ze swojego zeszytu. I tak ze
wszystkim. Coraz więcej i coraz więcej wszystkiego, nowinek,
trendów, aplikacji, portali, możliwości. Co jeszcze wymyślą, co
to będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Czy internet pochłonie
nas jeszcze bardziej? Czy jeszcze bardziej staniemy się jego
niewolnikami? Czy jeszcze bardziej jest nas w stanie zdominować?
Przejąc kontrolę nad naszym życiem, nad naszymi poglądami?
Wpływać na emocje i podejmowane decyzje, kształtowanie gustu,
światopoglądu, zasad i moralności?
Wystarczy
odpalić fejsa, no ponoć już przechodzi do lamusa, ale ja jako
użytkownik tegoż portalu, zresztą jedynego, wezmę go teraz pod
lupę. W zależności od polubionych stron dostajesz na starcie garść
nie wybrednych wiadomości, żartów, memów, wywiadów, skandali,
mezaliansów i innych rzeczy, od których aż głowa puchnie, a to
Lewandowska w drugiej ciąży – wydarzenie roku, a to Natalia
Siwiec - skrytykowana przez internautów, a to Księżna Kate -
zachwyciła nową kreacją, no i Wiśniewski - planuje piaty ślub.
Chcąc to wszystko przeczytać, chyba by trzeba faktycznie wyłączyć
się z całego życia, porzucić rodzinę, pracę, wszystkie
obowiązki. No i jak plotki na portalach, to pod postami, od razu
fala hejtu, komentarzy, emotikonek, gifów. Najczęściej pod tego
typu wpisami komentarze - „a co to mnie obchodzi, nie macie o czym
pisać”. Jak mnie nie obchodzi to nie czytam, tym bardziej nie
piszę zbędnych komentarzy, nie zaprzątam sobie głowy bzdurami, bo
jak to się ma do mojego życia, na co mi taka wiedza. A każdy może
pisać co chce, odbiorca ma wybór, czyta lub nie.
To
samo z blogami, w sieci ich do wyboru do koloru, a już blogów o
macierzyństwie i wychowaniu, relacjach międzyludzkich, to już
nawet nie wspomnę. Wszyscy chcą być ekspertami, próbującymi
porwać tłumy, wpoić własne idee i jeszcze na tym zarobić. Teraz
odkąd prowadzę własnego bloga częściej zaglądam na inne, chcąc
poznań punkt widzenia innych ludzi. Widzę jak na przestrzeni lat
zmienia się nasze podejście do pewnych spraw. Ludzie nie boją
dzielić się swoimi doświadczeniami, znajdują zrozumienie, mają
poczucie, że nie są sami, tworzą grupy wparcia itp. Chociażby
takie blogi o macierzyństwie. Kiedyś nie do pomyślenia było
mówienie o trudach wychowania dzieci, wszystko było podawane w
cukierkowej formie. Jedyne do czego można się było przyznać matce
to tylko to, że jest taka szczęśliwa, nawet wstając w nocy, nie
ma swoich potrzeb, bo wychowanie dziecka rekompensuje jej wszystko,
że to najważniejsza rola, największe marzenie, a jedyne czego
pragnie, to wpatrywać się w dziecko przez całą dobę. Dziś daje
się kobietom prawo do zmęczenia, przyznania, że to ciężka praca,
daję się prawo do mówienia o własnych potrzebach, ogólnie prawo
do innego życia, niż tylko to domowe. Bo matka też człowiek.
Wszystko fajnie, bo każdy ma inne potrzeby, a emocji się nie oszuka
i nawet nie warto. Niech każdy żyje według własnej dywizy. Blogi
o macierzyństwie mogłabym podzielić na takie dwa rodzaje,
oczywiście to jest moja interpretacja, nie jestem w stanie czytać
większości i każdego postu, ale mówię, to na podstawie tego co
obserwuje, tego co przypadkowo wpada mi w ręce. Jedno muszę
przyznać kunsztu pisania niektórym autorom blogów można
pozazdrościć, imponującego zasobu słów zwiększającego
elokwencję, tego jak blogerzy potrafią bawić się słowem, spisać
i przyozdobić własne myśli i podać, to czego w danym momencie
potrzebuje odbiorca. Fajnie czyta się takie teksty, niekiedy dają
wiele do myślenia, potrafią zachęcić do dyskusji, rozśmieszyć,
wzburzyć, wywołać emocje. Natomiast myślę, że warto je
traktować z wielkim przymrużeniem oka. Te wszystkie blogi mogłabym
podzielić na dwa rodzaje. Jedne - prowadzone przez super mamy
ogarniające dom, pracę i jeszcze własne pasje. Drugie to takie
trochę z przyzwoleniem niech się dzieje co chcę - „nic nie
musisz, ewentualnie możesz”. Te pierwsze blogierki wstają wraz ze
wschodem słońca, aby pobiegać, po czym ogarniają dzieci, dom,
przygotowują ekologiczne posiłki, spędzają wspólnie czas z
rodzina, a potem jeszcze realizują się zawodowo, znajdują czas na
pasje, no i na randki z druga połówką, co więcej przynajmniej dwa
razy w tygodniu opuszczają dom, by móc odreagować. U nich w domu
perfekcyjne dzieci chętnie sprzątają i pomagają w pracach
domowych, no i idealny maż, którego pomoc jest nieoceniona, bo po
pracy spieszy, by móc z żoną przygotować obiad i celebrować go
jak przystało na porządną rodzinę, podejmując jakiś temat na
poziomie np. o kulturze lub sztuce. Jak czytam, myślę sobie Ja też
chcę do takiej bajki. Drugi rodzaj blogierek, to te, które mówią
- kobieto wyluzuj, jak nie ugotujesz to świat się nie zawali, od
lepiącej podłogi też jeszcze nikt nie umarł, a jak wróci chłop
z pracy, to może weźmie się za robotę, w końcu też tu mieszka.
Z tego, co mi wiadomo czysta podłoga też zdrowiu nie szkodzi,
kwestia gustu, Ja np. obok brudnej podłogi nie przechodzę obojętnie
i to nie dlatego, że jestem jakąś perfekcyjną panią domu, tylko
tak po prostu mam. A jak komuś brud i syf nie przeszkadza no to
pisze takie głupoty. No i nic nierobienie też ładnie można ubrać
w słowa, jak to szło; kosz pełen prania, to znaczy, że zmieniamy
ubrania, brudna wanna lub brodzik znaczy, ze się myjemy, brudne gary
w zlewie, oznaczają, że stać nas na posiłki, stuk prasowania, że
pierzemy itd. A krzesło lub fotel z toną prasowania ponoć każda
posiada. No to może ja wszystkich zaskoczę znów nie jestem tą
„każdą” i nie posiadam, bo mój patent na wszystko to
systematyczność, wolę to niż godziny spędzone przy żelazku.
Powiem szczerze, że daleko mi do jednej, jak i drugiej filozofii
najpopularniejszych blogierek. Wiadomo jedne i drugie autorki
znajdują zwolenników, ale trudno mi w to uwierzyć, że żyją
dokładnie tak jak piszą. Przecież tak naprawdę nikt tego nie jest
w stanie zweryfikować. A jeden i drugi typ kobiet wydaje się być
czasem lekko oderwany od rzeczywistości, a fantazja i chęć
zaspokojenia potrzeb odbiorcy bierze górę i staje się najlepszą
motywacją. A ja tylko się lekko uśmiecham czytając takie rzeczy.
No jeszcze co jest najśmieszniejsze, to wmawianie kobitom, że
macierzyństwo, nie musi oznaczać rezygnacji z siebie, że nic się
nie musi zmieniać, że wszystko w Twoich rękach, że masz prawo do
odpoczynku, do realizowania się, do spełniania. Łatwo pisać, nie
każdy ma takie możliwości, znajomości, osoby do pomocy, wiarę w
siebie i parcie na szkło, by wszystko pogodzić. Umiejętności
rozpychania się rekami i nogami, by osiągną cel, czy wystarczającą
tyle sił, by iść po trupach do celu albo wracać oknem tak, gdzie
wyrzucają drzwiami. Jeżeli jesteś młoda i wiesz, że trudno Ci
będzie zrezygnować ze wszystkich rozrywek jakie proponuje życie,
albo fascynuje Cię droga samorozwoju, czy kusi zrobienie kariery, to
może lepiej najpierw ogarnąć to wszystko, a później chcieć
mieć dzieci, nie będzie frustracji, poczucia, że się coś traci,
problemu z szukaniem opieki do dzieci i zastanawiania się czy dam
radę, tłumaczenia sobie i wszystkim w koło, że mam prawo i
pretensji, że chce to, a muszę co innego. Wszystkie kobiety też
nie muszą być matkami, decydowanie się na nie tylko dlatego, że
wymaga tego nasza kultura i oczekuje rodzina nie jest dobrym
rozwiązaniem. Kobiety piszą, że nie chcą być tylko żonami i
matkami, że chcą czegoś więcej i mają oczywiście prawo, tak jak
prawo do pozostania w domu mają te, które chcą w nim pozostać,
nie być stygmatyzowane i uważane za mało ambitne. Tylko pisanie,
że nic się nie zmienia jest lekko przesadą, bo zmienia się
wszystko. Można powiedzieć, że macierzyństwo jest tak samo piękne
jak i wyczerpujące. Może Cię uskrzydlić, albo podciąć skrzydła
i nie koniecznie musi to być Twoja zasługa, czy wina. Nie na próżno
piszę się o tym całym zmęczeniu, o braku czasu dla siebie, o tym,
że marzy się wręcz o chwili spokoju, bo nawet nie wiem jak
cieszysz się z bycia mamą i jak długo nie czekasz na dziecko, to
zmęczenie i znużenie i tak wcześniej, czy później Cię dopadnie,
bo to naturalna rzecz. Nie ma takiej opcji, żeby się przygotować
na to wszystko, po prostu do pewnych rzeczy nie da się przygotować,
choćbyś przeczytała wszystkie blogi z sieci lub książki o
macierzyństwie. Nie można przeginać też w tę stronę, że
przecież mam prawo do odpoczynku, tu i teraz, dziś to chce mi się
odpocząć, a jutro wyjechać na weekend z mężem, po jutrze
wyskoczyć do spa, po czym chcieć się wyspać, no przepraszam, ale
decydując się na dzieci każda z nas powinna mieć świadomość,
że tak wspaniale to już nie będzie. Jednak to odpowiedzialność
za drugiego człowieka, też do czegoś zobowiązuje. Pewnie, że też
chciałbym odpocząć i już sama nie wiem, co bym porobiła, może
nic, weszła bym pod koc i tam została. Też bym chciała, nie chcę,
żeby ktoś mnie posądził, że oto znowu pojawiła się ta, która
ignoruje potrzeby i nabija się z innych. Punkt widzenia jak zawsze
zależy od punktu siedzenia. Ciągle wmawia się kobietom, że
możliwe jest godzenie macierzyństwa z pracą. No, ale przepraszam
jak jesteś w domu, to nie ma Cię w pracy, jak jesteś w pracy, to
nie ma cię w domu. Nie chcesz pracować zawodowo, zostań w domu,
jeśli możesz sobie oczywiście na to pozwolić, jeśli chcesz idź
do pracy, po to zresztą niejedna kończy studia, to idź. Przecież
matki pozostające w domu też wysyłają je do przedszkoli, czy nie
niańczą je całymi dniami. No i ten trend, lepiej jest mówić idę
do pracy, bo muszę, aniżeli, chcę, bo wtedy nikt, nie jest Ci w
stanie zarzucić, że myślisz o własnych potrzebach. Zależy co w
danym momencie jest Ci potrzebne i na co możesz sobie pozwolić. Nie
wiem czy zmęczysz się bardziej idąc do pracy, czy zostając w
domu, bo to też zależy od wielu czynników, możesz lubić lub
nienawidzić swojej pracy. Każda z nas bez wyjątku ma prawo do
odpoczynku, prawo do odczuwania znudzenia codziennością, tylko to
czym nas częstują blogi nijak się ma do rzeczywistości. Autorki
piszą, że są takimi samymi kobietami, matkami jak przeciętna
Kowalska, wpajają Ci, że Ty tak możesz, wszystko w Twoich rękach,
wszystko z cyklu „masz tę moc”. A potem okazuje się, że
wszystko fajnie tylko jak nie masz rąk do pomocy, znajomych,
wykształcenia, wystarczającego zapału to i tak niewiele wskórasz.
Twoje małe dziecko nie jest wstanie zrozumieć, że oto jego mama
potrzebuje się wyspać, czy umalować paznokcie i na tym zwykle się
kończy cały zapał i tak właśnie możesz zrobić coś dla siebie.
Nie wiem może niektóre potrafią rozciągnąć dobę, albo potrafią
uśpić malucha na pół dnia, Ja takich umiejętności nie
wypracowałam. Mój blog też miał być odskocznią i zrobieniem
czegoś dla siebie, co by nie zwariować między gotowaniem, praniem,
zakupami i nieustannym bawieniem dziecka i co się stało, ledwo
piszę jeden tekst na tydzień. Nie dlatego, że nie ogarniam, ale
dlatego, że żyję w takich, a nie innych realiach, jak większość
polskich mam. Przez godzinę, gdy moje dziecko śpi w dzień dobrego
artykułu nie napiszę, a gdzie jeszcze sprawdzenie i opublikowanie,
a jak nie śpi no to też samo się sobą nie zajmie, nie mając
jeszcze dwóch lat. Tylko w serialach dzieci na okrągło śpią, a
starsze grzecznie rysują przy stoliku. Reszta moich obowiązków
standard jak każda z nas, odprowadzanie i przyprowadzanie drugiego
dziecka ze szkoły, lekcje, obiad, sprzątnie i robi się wieczór.
Gdzie tu jeszcze miejsce na te wszystkie rzeczy, o których piszą.
Dla chcącego nic trudnego, tylko pewnych rzeczy nie przeskoczymy,
trzeba by było mieć stale ekipę do pomocy, albo jakąś super moc.
Najpierw Ci mówią wyjdź do ludzi i zrób coś dla siebie, a potem
w internecie widzisz pewien popularny rysunek z napisem mamo
wynajęliśmy sztab ludzi, żebyś mogła sobie odpocząć i na tym
wspomnianym rysunku: kucharka, sprzątaczka, krawcowa, pielęgniarka,
pani do zabawy i sama już nie pamiętam kto tam jeszcze. Mogłabym
od czasu do czasu zarwać jakaś noc i pisać częściej, ale oprócz
potrzeby pisania mam też potrzebę spania, tym bardziej, że moje
dziecko nie zrozumie, że mama musi odespać, a drugie samo do szkoły
się nie odprowadzi, więc trzeba wstawać skoro świt, a często i
w nocy. Dlatego wiem, że dopóki maja najmłodsza latorośl nie
pójdzie do przedszkola, a to dopiero za dwa lata, częściej
artykułów moi drodzy nie będzie. Taka praca. Dlatego kariery
blogierki raczej nie zrobię i milionów wyświetleń też nie będę
miała, choć nigdy na to nie liczyłam i nawet mi się nie śniło,
aby mieć. Nigdzie go nie reklamuje, a i forma jego jest bardzo
zwyczajna. Co więcej nawet nie mogę już udostępnić linków, bo
ktoś życzliwy mnie zablokował. Powodem miały być udostępniane
przeze mnie linki pod artykułami innych osób, a to ponoć, jak
zostałam uświadomiona w komentarzu, jest nieetyczne. Ale jak mi
wiadomo niezabronione, bo też o tym czytałam. Zdaję sobie sprawę,
że mojego bloga czyta większość znajomych z Fb lub tych, którzy
przypadkowo się na niego natknęli. W świecie blogów wszystko jest
takie wystylizowane, czasami aż do zjedzenia, dosłownie, bo w
przerwie między jednym, a drugim postem dostaniesz przepis na
koktajl ze szpinaku, albo ciasteczka z jarmużu. Piękne zdjęcia,
sesje, a potem piszą, że są taką sama matką jak Ty. No niestety
pewnych rzeczy nie przeskoczymy, możemy mieć milion pomysłów, ale
powiedzmy sobie szczerze dzieci same się nie wychowają. Możesz
mieć swój patent na to wszystko, nikt nie może mówić Ci co masz
robić, a już na pewno nie jakaś pani z internetu, która nic o
Tobie nie wie. Nie daj się zwieść, że wszystko się da, że
wszystko w Twoich rękach, bo na pewnym etapie musisz po prostu
przeczekać, nie jesteś w stania w jednej chwili wykonać tysiąca
spraw załatwić tysiąca rzeczy, bo takie rzeczy dzieją się tylko
w internecie. Rozśmieszają mnie te zdjęcia, na których mama w
przepięknej scenerii trzyma laptopa na kolanach, a obok niej
dziecko, które grzecznie się w nią wpatruje, no i Ci wmawiają
jakie to proste pracować z dzieckiem w domu - „widzisz Ty też tak
możesz”. Moje dziecko na widok laptopa wariuje, bo myśli, że
zaraz włączę jej ulubioną piosenkę i kolejny raz zabrzmi jej
niezastąpiony przebój - „Mama ostrzegała” - znacie? Bo My już
na pamięć cały tekst. Prędzej ten laptop rozpadłby się w drobny
mak, niż napisałabym chociażby jedno zdanie. A mówili, że można,
czuję się oszukana. Jak żyć? Dlaczego moje dziecko nie może
pojąć, że mama chce zrobić coś więcej niż obiad, chce coś
napisać i puścić to w obieg? Tego nie przeskoczę, po prosu mając
dzieci muszę się pogodzić, że na razie stop, musi być tak jak
jest. Oczywiście przecież niektóre chodzą do pracy wracają
wieczorem, ok. muszą, chcą. Ja nie wnikam. Jedne pewnie się
cieszą, że się realizują, inne narzekają, bo idą tylko z braku
wyboru, bo nie mają wyjścia. Każdy ma swoje potrzeby i każdą
inną historię, dlatego na nic się mają te wszystkie rady, można
sobie poczytać wpisy do poduszki, nanieść poprawki, uśmiechnąć
się pomyśleć jasne, a jasne, a Ty sobie tam pisz co chcesz. Te
gotowe recepty i rady nie dotyczą jedynie macierzyństwa, ale
praktycznie każdej dziedziny życia. Recepta na udane małżeństwo,
na lepsze życie singielki, na lepsze efekty pracy. Tylko nikt Ci nie
powie, czy to akurat dotyczy Twojego życia i będzie dla Ciebie
dobrym rozwiązaniem. Każdy jest inny i każdemu do zbudowania
lepszego obrazu siebie, czy relacji z drugim człowiekiem będzie
potrzebne coś zupełnie innego. Być może istnieją ogólne złote
rady, nie na próżno przeprowadza się szereg badać przez
wyspecjalizowanych, kompetentnych ludzi, ale myślę, że do każdego
należy podejść indywidualnie, więc zamiast sugerować się
blogami, pięknie brzmiącymi radami trenerów interpersonalnych
lepiej zasięgnąć indywidualnych, osobistych porad. Dajmy na to
osobie z depresja na nic wszystkie teksty o tej chorobie, dopóki nie
zasięgnie pomocy specjalisty. I tak ze wszystkim, piszą każdy może
odnieść sukces, wystarczy chcieć, uwierzyć w siebie, no nie
sadzę, żeby to wystarczyło. Na sukces składa się tyle elementów,
że same chęci znów nie wystarczą. Jaki jest przepis, Ja nie wiem,
więc gdybać nie będę, ale wiele zależy od szczęścia,
znajomości, niekiedy pieniędzy, ogromnego wsparcia, przebojowości,
odporności psychicznej i wielu, wielu innych rzeczy. Dlaczego
niektóre blogi, czy profile są tak chętnie odwiedzane? Jeżeli
jesteśmy osobą znaną no to jest łatwiej, ludzie wchodzą na dane
strony nie z wielkiego zainteresowania tematem, a tą właśnie
osobą. I żeby przykładowo Kasia Tusk nie nazywała się Tusk, to
być może jej bloga znałaby tylko rodzina i przyjaciele. Ok. zwykli
ludzie też rozkręcają blogi i stają się znani i tak pewnie też
się zdarza, tylko to wymaga zainwestowania w pasję, czasu, niekiedy
pomocy innych osób, rozeznania w temacie, podporządkowania życia
temu czemu chcemy aktualnie poświęcić swoją uwagę itd. A dziś
coraz trudniej, bo wszystkiego coraz więcej, za parę lat będzie
jeszcze gorzej. Popularne blogierki chwalą się stosem listów jaki
otrzymują od czytelniczek, pytam jak obca osoba, w żaden sposób
nie wyspecjalizowana, nie wykształcona w zakresie chociażby
psychologi ma odmienić Twoje życie na odległość i pomóc w
naprawieniu życia tudzież psującej się relacji z mężem? Dla
mnie przyznam to za dużo i trochę tego nie rozumiem, że niektórych
blogierów traktuje się jak guru. Publikowanie listów czytelniczek,
oczywiście anonimowo, a pod nimi lawina komentarzy zrób tak, nie
rób tego. Niedawno przeczytałam list czytelniczki udostępniony
przez jeden z blogów, dotyczący złego traktowania żony przez
męża, na pewno nie chodziło o przemoc. Ogólnie, standard, mąż
nic nie robi, nie docenia, nie chce nigdzie wychodzić itd., pod tym
postem komentarze typu, zostaw go, zabierz dzieci i się wyprowadź,
zmień swoje życie, nie pozwól się tak traktować. Wpisy osób,
które nie znały ani życia tej kobiety, ani nie poznały argumentów
tej drugiej strony, ale najłatwiej radzić innym. Jak zwykle - „dasz
radę, uwierz w siebie, a dokonasz niemożliwego”. Paranoja. Radzi
się kobiecie, aby z rodziną poszła pod most i jeszcze się ją
pociesza, że jakoś się to wszystko ułoży. Tak najłatwiej.
Rozwiązywanie
problemów na odległość, na forum, co będzie dalej. Internet nie
rozwiąże za Ciebie wszystkiego, nie powie jak żyć, nie pozałatwia
za Ciebie spraw, nie ogarnie Twojego życia. Możesz sobie czytać co
chcesz,oglądać, wszystko jest dla ludzi, korzystanie z porad
niekiedy może też się przydać itd.
Długo
by można jeszcze o tym całym internecie, jedno jest pewne, nie
znajdziesz tam odpowiedzi na każde nurtujące Cię pytanie, cały
ten internetowy świat nie zastąpi Ci tego prawdziwego. Oglądaj,
czytaj, korzystaj mając świadomość, że nie wszystko jest takim,
jakim to widzisz. Odłóż czasem smartfona, a zamiast w ekran spójrz
w oczy drugiemu człowiekowi i żyj po swojemu. Czasami warto odłożyć
telefon by móc przeżyć coś naprawdę. Coraz częściej dzieci
podczas swoich występów scenicznych widzą telefon swojego rodzica,
zamiast jego roześmianej twarzy, dumnej z jego osiągnięć. Idąc
na koncert możesz też bawić się lepiej przeżywając to, co
widzisz i słyszysz, a zamiast tego fundujesz sobie godziny z
telefonem w ręku, bo przecież trzeba wszystko nagrać i wrzucić do
neta, tylko po co. Może Twoi znajomi zobaczą Ciebie i Twoje zdolne
dziecko, ale Ty w tedy stracisz niepowtarzalne chwile i szanse na
przeżycie niepowtarzalnych chwil w realu. Wspomnienia też są
wspaniałą pamiątka.
A
jak Wy odbieracie wszystkie te blogi, czy macie podobne spojrzenie
jak Ja. Zaprasza serdecznie do dyskusji, chętnie poznam wasze
zdanie. Pozdrawiam M.W.
Komentarze
Prześlij komentarz