Wojna w Ukrainie - wywiad

 


Natalia przyjechała do Polski w marcu 2022 roku, miesiąc po wybuchu wojny w Ukrainie. Dziś dla Dziennikarskich Inspiracji odpowie na kilka pytań i przybliży sytuacje wielu osób z Ukrainy, które musiały zmierzyć się z trudnym wyzwaniem, jakim jest wojna, lęk o siebie i bliskich. Opowie, skąd człowiek w trudnej sytuacji czerpie siłę, by walczyć o lepsze jutro dla siebie i najbliższych.


Marta Wiechowska: Twoje pierwsze wspomnienie z czasu wybuchu wojny. Jakie były Twoje pierwsze reakcje, myśli, działania?


Natalia: Obudził mnie bardzo głośny wybuch, około 5 rano. Myślałam, że wylecą mi okna i wszystkie drzwi. Na parkingu w samochodach włączyły się alarmy. Podskoczyłam na łóżku...Pierwsza myśl – WOJNA! Zrobiło się strasznie przerażająco i niespokojnie. Wbiegłam do pokoju syna. On też przerażony siedział na łóżku. Powiedziałam do niego, że chyba wybuchła wojna, on odpowiedział, że to jest niemożliwe. Później wszystko ucichło. Syn zasnął. A moją głowę już nie opuszczały myśli o wojnie. Zaczęłam dzwonić do siostry, do rodziców, znajomych, ale połączenia nie było. Internet też nie działał. Wiedziałam, że to wojna, jednak nie mogłam w to uwierzyć.


M.W. Czy długo zastanawiałaś się nad wyjazdem z Ukrainy, przyjechałaś sama?


N. Przyjechałam z synem i siostrą. Długo zastanawiałam się. A jak się okazało trzeba było decydować w pierwszy dzień. Ja po prostu nie mogła uwierzyć, że to wszystko się wydarza. Byłam pewna, że się uda uregulować to wszystko bez wojny, bez tylu bezsensownych śmierci. Ale miesiąc żyjąc w zablokowanym mieście, siedząc w schronie lub piwnicy, nie śpiąc w nocy musiałam zdecydować i w końcu wyjechać.


M.W. Co się działo dalej, w kolejne dniach, gdy trwała wojna, jak zdecydowałaś się podjąć nowe decyzje odnoście wyjazdu?


N. Długo nie mogliśmy wyjechać z miasta. Bo już w pierwszy dzień Rosjanie byli pod moim miastem, i za pary dni wzięli je w kółko. Nie można było nigdzie wyjechać, nie mogły wjechać do miasta: leki, żywność, środki czystości… nic. Sklepy zaczęły się robić puste. Musiałam zdecydować, co robić dalej - zostać i czekać, co się stanie, czy zaryzykować, wziąć syna i próbować wyjechać? Pierwszy i drugi pomysł był bardzo ryzykowny. Wreszcie zdecydowałam się jechać do Polski. Rodzice jechać nie chcieli. Nie chcieli zostawiać domu, znajomych, pracy… Ze mną pojechała siostra i syn.


M.W. Jak radziłaś i radzisz sobie ze stresem, gdy trzeba stawić czoła kolejnym wyzwaniom i podejmować działania i nowe decyzje?


N. Powiem szczerze, że kiedy wyboru nie ma, to nie zastanawiasz się, a po prostu radzisz sobie. Bo chcesz czy nie – musisz dać radę. Ja mam syna, on ma mnie i możemy liczyć tylko na siebie. Rodzicom jest trudno teraz w Ukrainie. Ciągle coś lata, spada, wybucha. Mężczyzn prawie nie widać. Wszyscy na wojnie. Ceny kosmiczne, a pensje śmiesznie niskie. Zdrowie też słabe. Jedyne, co pomagam im, to to, że oddałam swoje mieszkanie na wynajem, to jest dla nich jakieś wsparcie. Chociaż teraz ceny są na tyle wysokie, że i tego im już nie wystarcza. Chciałabym jeszcze jakoś pomóc, ale na razie nie mam takiej możliwości. Z synem żyjemy na moją minimalną krajową, z czego połowę wydaję na mieszkanie.

Nie powiem, że jest łatwo. Trzeba radzić sobie ze stresem i depresją. Kiedy jest bardzo źle powtarzam sobie, że jak ja poddam się, to lepiej przecież nie będzie. A ja muszę być wzorcem dla syna. Żeby jakoś mi pomóc, syn pielił i zbierał truskawki, czereśnie. A teraz pracuje na myjni samochodowej. Mam mieszane uczucia z tego powodu. Z jednej strony jestem z niego dumna, a z drugiej – jestem zła na siebie, że on musi pracować zamiast odpocząć, nie mogę dać mu również wszystko, czego by potrzebował. Ale cóż, żyjemy dalej, mamy nadzieje, że kiedyś będą lepszy czasy.


M.W. Co Cię najbardziej zaskoczyło, zdziwiło po przyjeździe do Polski?


Do Polski przyjechaliśmy 26.03.2022. Nie znaliśmy języka, nie było znajomych i rodzeństwa. Tylko ja, syn i siostra. Każdy z nas miał tylko plecak. Granice przeszliśmy w Medyce. Po przyjeździe najgorsza była bariera językowa, ale byliśmy zdziwieni, że na granicy było tak dużo wolontariuszy i niektórzy rozmawiali po rosyjsku, więc można było, jakoś się dogadać. Ludzie byli bardzo mili, zaproponowali ciepłe jedzenie, gorącą herbatę. Byłam zaskoczona tym, że sporo ludzi chciało pomóc z całego serca.


M.W. Jak wyglądała Twoja sytuacja na początku pobytu w Polsce. Gdzie trafiłaś, jak szukałaś pracy i mieszkania?


N. Przyjechaliśmy do Przemyśla, potem do Warszawy. No i na koniec do Płońska. Tak nam podpowiedzieli wolontariusze. W Płońsku zameldowali nas do hotelu - Poświętne. Ten hotel przyjmował uchodźców z Ukrainy, takich jak my. Cały hotel był pełen osób z Ukrainy: kobiet w różnym wieku, dzieci. I wszyscy mieli tak samo wystraszone oczy. Trzeba było myśleć o znalezienie pracy, szkoły dla syna. Nie było problemu ze znalezieniem pracy. Tej fizycznej pracy było mnóstwo. Ale muszę zauważyć, że zdziwiło mnie, że nas ocenili, jako osoby nadające się tylko do pielenia, zbierania truskawek, kopru, czereśni i innych rzeczy. Wydaję mi się, że to przez to, że po wybuchu wojny, do Polski jechały osoby bez wykształcenia, z trudną sytuacją finansową i z problemem znalezienia pracy w Ukrainie. Wyjścia nie było, trzeba było pracować fizycznie. Teraz wiem, jak się pieli truskawki i je zbiera. Mój syn, mając wtedy 13 lat, też tego próbował. Powiem szczerze, że nie miałam doświadczenia w takiej pracy, bo całe życia pracowałam w biurze, dziś stwierdzam, że praca w polu jest ciężka. Moja siostra nawet nie chciała tego próbować. Wkrótce było jasne, że wojna tak szybko się nie skończy, trzeba było szukać bardziej stabilnej pracy. Ja trafiłam do firmy paszowej, siostra do firmy, która robi papierowe torebki do mąki.


M.W. Czy zdarzały Ci się chwile, gdy chciałaś wracać do Ukrainy? 


N. Tak, prawie codziennie. Nie dlatego, że tu jest źle i nie chce, żeby było to odebrane, że narzekam na Polskę, chodzi o to, że została tam połowa mojego życia i wszystkie bliskie osoby. Myślę, że gdybym była tu z całą rodziną, to wszystko wyglądałoby inaczej. Bardziej kolorowo i spokojniej :-)


M.W. Co było najtrudniejsze: język, znalezienie pracy, mieszkania, relacje z innymi, a może zupełnie coś innego?


N. Wszystko, co wymieniłaś było trudne. Język najbardziej. Bo jak nie znasz języka, nie możesz dogadać się, to stanowi problem i w pracy, i w poszukiwaniu mieszkania, jak i na zakupach w sklepie. Czułam się, jak osoba niepełnosprawna pełna ograniczeń. Nic nie rozumiałam, nie mogłam powiedzieć, pokazywałam rękami, pomógł „google tłumacz”. Byłam zła na siebie i na tą całą sytuacje.


M.W. Jak teraz wygląda Twoja codzienność? Czy możesz powiedzieć, że na dobre przywykłaś do „nowego życia”?


N. Trudne pytania. Nie wiem, jak mam odpowiedzieć... Przez 2 lata już przyzwyczaiłam się i dostosowałam się do tej sytuacji. Mam prace, wynajmuję mieszkanie, syn chodzi do szkoły. Nad głową nic nie lata, nie spada i nie trzeba siedzieć w schronie lub piwnicy. Jesteśmy tu tylko we dwoje. To jest trudne. Syn szybciej się odnalazł niż ja, chociaż na początku też chciał wrócić. Siostra wytrzymała ledwie miesiąc i wróciła do Kijowa. To duża różnica, kiedy człowiek wyjeżdża do innego kraju w poszukiwaniu lepszego życia, a kiedy musi wyjechać z plecakiem bez znajomości ludzi i języka do obcego kraju przez wojnę.


M.W. Jak Twój syn odnalazł się w nowej sytuacji, w nowym miejscu, w nowym środowisku? Jak został przyjęty, w szkole przez rówieśników?


N. Syn zaaklimatyzował się szybko. Trafił do dobrej szkoły, do dobrej klasy. Wychowawca, Pani Iga bardzo sympatyczna kobieta, pomagała mu i podtrzymywała na duchu. Dyrektorka szkoły to nauczycielka języka rosyjskiego. Tu byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy przyszłam go zapisywać do szkoły i mogłam dogadać się z nią, tak po prostu. Na początku strasznie się stresował, chciał do domu, bo w cale nie znał języka, nie mógł nawiązać nowych kontaktów. Ale były zorganizowane lekcje polskiego dla osób z Ukrainy, na które uczęszczał. Tak powoli zaczął się wdrażać, coraz więcej rozumieć i w sumie już się w tym wszystkim odnalazł.


M.W. Kogo i czego brakuje Ci najbardziej z Ukrainy?


N. Najbardziej brakuje najbliższych: rodziców i znajomych. Brakuję mi towarzystwa. Bardzo tęsknie za swoimi przyjaciółmi, kolegami, za swoim kotem i mieszkaniem. Brakuję ulubionej kawiarenki, restauracji, domowego jedzenia, owocków i warzyw z własnego ogródka, przyrody, Morza Czarnego na które jeździłam, co roku z synem.


M.W. Czym różnią się Polacy od Ukraińców? Chodzi mi o charakter i podejście do życia.


N. Powiem, że ludzi wszędzie są różni, zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce są mili, dobrzy, a inni nie… Myślę, że tak, jak wszędzie :-) . Najważniejsze znaleźć „swoich”, takich, z którymi jest o czym porozmawiać, ludzi z podobnymi poglądami i celami w życiu. To przyjemność móc towarzyszyć jeden drugiemu i ma działać to w obie strony :-). Rzuca się w oczy, że w Polsce są bardzo silne, zdecydowane i ambitne kobiety. Byłam zdziwiona, jak syn poszedł do szkoły średniej, w klasach policyjnej i wojskowej jest więcej dziewczyn niż chłopaków. Mój syn chodzi do klasy wojskowej, tam na liście są 23 dziewczyny i 8 chłopaków.


M.W. Jesteś pogodną osobą, to od razu rzuca się w oczy. Skąd czerpiesz optymizm?


N. Staram się nie poddawać i nie popadać w depresję :-) Chodzę na fitness, do szkoły policealnej i na zajęcia języka polskiego. Staram się być między ludzi, poznawać nowe osoby. Nie znoszę siedzieć w domu i nie znoszę samotności. Staram się wszędzie widzieć „plusy”.


M.W. Czy planujesz powrót do Ukrainy, gdy skończy się wojna?


N. Już sama nie wiem. Na pewno chcę pojechać i wszystkich zobaczyć. Syn tutaj się uczy, ja mam prace. A wojna nie wiadomo kiedy i jak się skończy. To na razie nie mogę konkretnie odpowiedzieć na to pytanie.


M.W. Mówi się, że wszystko jest lekcją, jak Ciebie zmieniła to trudne doświadczenia? Czy można odnaleźć, jakieś pozytywy w takich momentach?

N. Właśnie ja staram się szukać pozytywów w tym całym nieszczęściu. Trzeba to przyjmować jako doświadczeni i lekcję, jak Pan Bóg dał to, to znaczy, że jest nam do czegoś potrzebne. Kiedyś bym nie pomyślała, że jeszcze nauczę się języka polskiego :-). Dwa lata wcześniej nawet nie pomyślałam o czymś takim, dziś już znam język polski, zwiedziłam Warszawę, Gdańsk, Sopot :-). Niedługo będę miałam świadectwo (dyplom) terapeuty zajęciowego, co też jest dla mnie nowe. Człowiek cale życia się uczy, trzeba z tego korzystać, bo nigdy nie wiemy, co nam się przyda.


M.W. Co chciałabyś przekazać innym, może tym, którzy zostali na Polską granicą?


N. Tak. Nie należy się poddawać, trzeba mieć nadzieję i wierzyć w siebie, i ludzi. Trzeba wierzyć, że niedługo ta wojna się skończy i przyjdą lepszy czasy. I co najważniejsze, zostać dobrym, miłym, pogodnym i pomocnym człowiekiem, bo my przyciągamy to, co jest w nas samych.


M.W. Dziękuję Ci bardzo za wyczerpujące odpowiedzi, życzę ci, abyś odnajdywała jak najwięcej pozytywów w naszej pięknej i już wspólnej Polsce, żebyś spotykała samych pomocnych, życzliwych ludzi i nigdy nie traciła nadziei na lepsze jutro. Myślę, że inni mogliby się wiele od Ciebie nauczyć, chociażby: siły, wytrwałości, walki o siebie, o marzenia, pogody ducha, sprawczości dzięki której nie wchodzisz w rolę ofiary, a bierzesz sprawy w swoje ręce i działasz. Tego, że nie obwiniasz, a robisz, to na co masz wpływ, a to moim zdaniem jeden z większych ludzkich zasobów i myślę że wielu mogłoby czerpać z takiego właśnie podejścia.


N. Ja również dziękuję i cieszę się, że mogłam opowiedzieć choć po części, jak wyglądała i wygląda sytuacja wielu z nas, z czym musieliśmy się mierzyć i mierzymy na co dzień.


Komentarze

Popularne posty