To, co musimy utracić - recenzja część 4 (ostatnia)

 

Żałoba, to jeden z trudniejszych momentów w życiu. To kres czegoś, co było dla nas ważne. Bez względu na to, kogo żegnamy, musimy przejść przez jej kolejne etapy, a długość jej trwania zależy od różnych czynników, między innymi od tego, czy byliśmy przygotowani na to odejście, czy mieliśmy wsparcie, jak układało się życie z ludźmi, których już nie ma, od dotychczasowych doświadczeń, także z tych, które wiązały się ze stratą, od naszego wieku, wieku tych, których pożegnaliśmy, okoliczności, w jakich doszło do śmierci i tego, czy byliśmy na nią przygotowani. Wspólnym mianownikiem trwania żałoby są kolejne etapy, jednak żałoba, to nie przepis, jak należy poradzić sobie ze stratą, ale proces indywidualny dla każdego, bo przecież każdy z nas jest inny.

Pierwszy etap, to zaprzeczenie, niedowierzanie, a w zależności od tego, czy śmierć jest następstwem choroby czy wypadku, reakcja może być różna, bo przecież dowiadując się o chorobie możemy opłakiwać bliskie nam osoby już za życia. Tak czy inaczej cios, jakiego doznajemy w obydwu przypadkach może spowodować otępienie, niedowierzanie.

Drugi etap, to cierpienie psychiczne i zmiana nastrojów, poczucie beznadziei, rozpacz, gniew. Niekiedy pojawia się poczucie winy, za naszą ambiwalentność uczuć, w czasie, gdy utracona osoba była jeszcze z nami, dlatego też często, aby zagłuszyć to poczucie winy, mówimy o zmarłych w samych superlatywach. Innym sposobem na radzenie sobie ze stratą jest poszukiwanie zmarłego, zachowywanie jego przedmiotów, wyobrażenia i sny, w których się pojawia.

Trzecią fazą jest dopełnienie, otrząśnięcie się i zaakceptowanie faktu odejścia bliskiej osoby, następuje przystosowanie się do nowej sytuacji, ale też odzyskiwanie energii, stabilność i świadomość, że zmarli już nie wrócą. Są jednak momenty, w których następuje regres, takimi momentami są rocznice. Sposobem przynoszącym ukojenie w nieodwracalnej stracie jest internalizacja - zachowanie wizerunku zmarłego w nas samych, nierzadko utożsamianie z nim, polubienie rzeczy, które i on lubił. To wszystko jest naturalnym procesem przez, który musimy przejść, by pójść dalej. Jednak utknięcie w żałobie, to żałoba patologiczna, a mumifikacja to pozostawianie rzeczy po zmarłym w taki sposób, jak gdyby był nadal obecny. Nie określono czasu, jaki mamy poświęcić na przeżycie żałoby, jednak wcześniej czy później, musi przyjść moment ukojenia.

Proces żałoby ulega zakłóceniu, gdy go brak lub, gdy odwlekamy go w czasie. Niedopuszczanie myśli, o odejściu może trwać w nieskończoność lub nigdy nie nadejść. Brak przeżywania żałoby może pozornie wyglądać na „dobre poradzenie sobie z tą sytuacją”, w rzeczywistości to lęk przed przeżywaniem i prawda, że w ogóle nie umiemy sobie z tym poradzić. Szczególnie trudną żałobą jest żałoba, gdy dzieci tracą bliskie sobie osoby i to wielką rolę odgrywa, to jaki rodzaj więzi mieli ze zmarłą osobą, czy dziecko ma wsparcie w otoczeniu i pomoc w przeżywaniu żałoby, kluczową rolę odgrywa jego wnętrze i sposób, w jaki ono samo sobie z tym radzi.

Zakończeniu żałoby towarzyszy niekiedy poczucie zdrady.

Szczególnie trudnym procesem jest żałoba rodziców po dziecku, zawsze to jest śmierć nie w porę, bo zaprzecza naturalnemu następowaniu rzeczy po sobie, a czasem nigdy nie następuje całkowity moment pogodzenia sobie za śmiercią dziecka. Opłakiwanie małżonka, któremu poświęciło się życie, a on wypełniał całą naszą przestrzeń jest specyficznym przeżywaniem żałoby, to poniekąd strata własnej tożsamości.

Żałoba to nie tylko śmierć bliskiej osoby, podobną stratą jest rozwód, jednak tu dominuje gniew. „Większą trudność może nam także sprawić położenie kresu żałobie po rozwodzie. Ponieważ problem rozwodu polega na tym, że oboje żyjemy, podczas gdy małżeństwo umarło, i że opłakiwać muszą kogoś, kto nie umarł”.

Po stracie drugiej połowy, częściej wdowy aniżeli wdowcy rozkwitają na nowo i są bardziej skorzy, by stworzyć kolejny związek. Część z nich po raz pierwszy pójdzie do pracy, przyjmie cechy partnera, odkryje talenty, które przypisywały partnerowi.

Inaczej rysuje się strata w przypadku rodzeństwa, z jednej strony to podświadomy triumf, bo rywal znika, a jednocześnie pojawia się poczucie winy, wynikające z tych myśli.

Najłatwiejszą żałobą do przeżycia, jak się okazuje, jest strata rodziców w ich sędziwym wieku, jest bowiem naturalnym następstwem i nieuchronną częścią życia.

Żałoba, to nie tylko strata bliskich nam osób, które zabrała śmierć, to nie tylko rozłąka na skutek rozwodu, to również rezygnacja z dawnego obrazu nas samych. Jak z każdą stratą wiążą się nie tylko negatywy, ale także korzyści. Nie inaczej jest w tego rodzaju stratach. Nadchodzi moment, gdy musimy porzucić stary, utarty slogan, że nic się nie zmienia. Kobiety bardziej niż mężczyźni ubolewają nad tym, że mijający czas na się zauważyć, w postaci zmarszczek, siwych włosów, spowolnionym metabolizmem. W przeciwieństwie do mężczyzn, którym siwizna dodaje uroku. U kobiet nieodłącznym towarzyszem związanym z utratą tej atrakcyjności jest lęk przed odrzuceniem. I właśnie utrata tego pięknego wyglądu, zauważenie nieodwracalnych zmian, to kolejna strata, do której musimy przywyknąć.

Dojrzałość i upływający czas wiąże się nowymi doświadczeniami, nowymi wyzwaniami, jakie musimy podjąć i się z nimi zmierzyć. Nie zawsze jesteśmy do nich nastawieni pozytywnie i nie zawsze traktujemy je jak wyzwanie, wkrada się tu lekki element dezorientacji. Przychodzi moment, gdy zdajemy sobie sprawę, że zbliżamy się do śmierci, zaczynamy rozumieć, że to nas nie ominie, stajemy się też oparciem dla rodziców i następuje odwrócenie ról. Nasze dzieci wyfruwają z gniazd, dla nas zaczyna się kolejny, nowy etap. W takich chwilach pojawiają się pytania o sens naszego małżeństwa, o sens pracy. Opłakujemy straty i zdajemy sobie sprawę, że ten czas dojrzałości, to ostatni moment, na to, by ruszyć dalej. Pojawia się myśl, że teraz albo nigdy. Odrzucenie tej młodości, która chcemy, czy nie - przemija, to niewątpliwie strata, ale i zyski. Niestety nie wszyscy chcą to rozumieć w ten sposób i za wszelka cenę trzymają się kurczowo przeszłości, pragną zatrzymać czas, wmawiają sobie, że nic się nie zmienia i jest po staremu. To jednak bunt przeciwko rzeczywistości. Co więcej niektórzy będą chcieć się cofnąć w czasie i nie tylko zaprzeczają następującym zmianom, ale idą o krok dalej. I stąd te wszystkie słynne „skoki w bok”, często z młodszym partnerem. Mężczyźni nie rzadko porzucają swoje partnerki, by upewnić się w przekonaniu, że to, kogo wybrali lata temu, jest ich najlepszym wyborem. Stąd także wszystkie operacje plastyczne, chęć bycia aktywnym fizycznie, jak nigdy dotąd, co nie tylko wynika z potrzeby bycia zdrowym i sprawnym, ale z iluzji i wiary w to, że uda się cofnąć o jakieś dwadzieścia lat. Musimy jednak pamiętać, że nie chcąc dokończyć jednego etapy, poniesiemy za to konsekwencje. „Ważną zmianą, jaką przynosi nam kryzys wieku średniego, może być sposób postrzegania naszego dotychczasowego życia. Widząc wyraźniej, kim jesteśmy i co chcemy osiągnąć, możemy raz jeszcze mocno opowiedzieć się po stronie naszych wcześniejszych decyzji. Czasami jednak jedyne, co możemy zrobić, to żyć dalej zgodnie z dawnymi wyborami, tyle że na nowych i diametralnie różnych zasadach. Bywa również i tak, że wyrzekamy się zupełnie tego, co postanowiliśmy w przeszłości”.

Wiek średni, to czas, gdy jest najwięcej rozwodów. Dzieci są już odchowane, a brak wspólnych pasji i zainteresować przemawia na niekorzyść małżonków. Innym wyjściem z sytuacji może być stworzenie tego samego małżeństwa na nowych zasadach. To ostatni moment, by podjąć decyzję czy warto dalej budować coś z tą samą osobą, ale coś, co nam służy, czy poszukać kogoś nowego, by moc zdążyć przeżyć jeszcze coś wspaniałego. Nowa dynamika oznacza tworzenie się nowych małżeństwa, takich w których: każde z małżonków żyje własnym życiem i tylko okresowo spotykają się na wspólnej przestrzeni, małżonków, którzy są nierozłączni w domu i w pracy, małżonków, gdzie są formy pośrednie. Małżeństwa na nowych zasadach, to te, które porzuciły swoje dotychczasowe role. Charakterystycznym dla wieku średniego jest - niezgodność faz (trajektoria kariery) czyli moment, gdy mąż zwalnia tempo pracy, a żona dopiero zaczyna życie zawodowe.

Wiek średni to okres, gdzie w końcu porzucamy fałszywe założenia i zaczynamy rozumieć, że nawet, gdy będziemy żyli przykładnie, to śmierć nas nie ominie, że nikt i nic nie jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa, zaczynamy rozumieć, że choroby, nieszczęścia, nie ominą nas nawet, gdybyśmy byli wzorowi i nieskazitelni. Jako dzieci chowamy urazy, gniew wierząc, że będąc grzecznymi, spotka nas nagroda, a ludzie będą nas kochać. Dorastając boimy się, że uczucia, które z nas wypłyną pochłoną nas, zadajemy pytania – kto nas ochroni, wiek dojrzały, to czas, gdy wiemy już że nikt nas nie zdoła uchronić, zaczynamy uświadamiać sobie, że nie musimy walczyć z negatywnymi uczuciami, i wtedy dociera do nas: że przyznanie się do uczuć nie jest gwarancją, że postąpimy w niewłaściwy sposób, że łatwiej nam kontrolować uczucia, do których się przyznajemy niż te, którym zaprzeczamy, że przyznanie się do uczuć z dzieciństwa i oswojenie ich, przyniesie ulgę, da energię, umożliwi odczuwanie empatii.

Gdy nie będziemy walczyć z kolejno następującymi po sobie etapami życia, gdy pokornie będziemy je przechodzić i się im poddawać, przyjdzie moment akceptacji i myśl - przecież to jeszcze nie koniec.

Każdy etap życia przybliża nas do starości. Starości, która jest przez wielu pogardzana i uważana, jako największe zło. Wielu kojarzy się z niedołęstwem, niemożnością sprostania rzeczom, z którymi nie miało się do tej pory trudności. „Kiedy starzejemy się i inni zaczynają uważać nas za tych, co wypadli z gry, może dojść do tego, że i my będziemy podzielać te opinię. A jeśli nie będziemy mieć się na baczności, możemy zacząć odczuwać wstręt i pogardę wobec samych siebie”. Wszystko, jak się okazuje jest kwestią podejścia, bo o ile pogarsza się nasz wzrok, stępia słuch, pojawiają się kłopoty z pamięcią, a ciało nie jest już tak sprawne, to przecież możemy korzystać z innych rzeczy, które jeszcze są w naszym zasięgu i które nie przeminęły. Zdajemy sobie sprawę, że jest nie mało spraw, bez których możemy się obejść i istnieją możliwości, które pozwalają dostrzec nową jakość życia. Starość, to przecież cena, jaką trzeba zapłacić za długie życie. Nieumiejętność żegnania kolejnych etapów życia i niezgoda na przemijanie może obudzić w człowieku dawne lęki. Momentem próby jest przejście na emeryturę, gdy człowiek traci ważną część swojego życia. Dobre przeżywanie starości, to dostrzeganie pozytywów, jakie daje nam kolejny okres w życiu, a nie skupianie uwagi na mankamentach wieku starczego. Dobre podejście do starości to szukanie możliwości podejmowania różnych aktywności, skupianie się na jednej a nie na tysiącu innych rzeczy, ale to może być zwolnienie tempa i delektowanie się spokojem oraz rozsmakowywanie się w powolnym tempie. Starość może być najlepszym momentem do zrzucenia masek pielęgnowanych za życia. Zresztą, jak pisze autorka można być starym za młodu, wszystko jest kwestią podchodzenia do życia. Starość nie jedno ma imię, jeśli przeżyjemy życie w zgodzie ze sobą, niczego nie żałując, możemy zdobyć się na odpuszczenie i pogodzenie się, że wszystko ma swój kres, to niewątpliwie okazja, aby wspominać to, co dobre. Ten ostatni etap, to dbałość o to, by pozostawić po sobie dziedzictwo. W końcu starość, to bycie tu i teraz bez pośpiechu, zauważanie maleńkich rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Nasuwa się pytaniem - czy na starość się zmieniamy? Jak się okazuje jądro naszej osobowości pozostaje takie samo, a cech naszej osobowości jeszcze bardziej się uwypuklają, dlatego autorka śmie twierdzić, że starość tworzymy sobie już w dzieciństwie. Nasza teraźniejszość kształtowana jest przez przeszłość, ale nigdy nie jest ukształtowana do końca, nasz rozwój nigdy się nie kończy, bo każdy etap to okazja do zmian. Pozytywny wymiar starości, to mądrość, szersza perspektywa, szczerość, na którą zdobywamy się częściej niż za młodu. Zwiększa się zdolność stawiania czoła rzeczywistości takiej, jaką ona jest i jaką może być. Zdarza się, że odkrywamy nowe zdolności, ideały, zainteresowania. To ten czas, gdy z łatwością i pogoda ducha przechodzimy od tragedii do ironii. Zdajemy sobie sprawę, że zawsze mogłoby być gorzej, a nawet może być lepiej, co jest swego rodzaju wzrostem i darem w obliczu wielu strat.

Niektórzy mówią o śmierci, inni myślą o niej, inni tyle już wycierpieli, że tęsknią za nią, a jeszcze inni wciąż nie chcą się z nią pogodzić i udaje się im się przekonać samych siebie, że w ich przypadku śmierć zrobi wyjątek”.

Nie ma dowodów na to, że ludzie starsi bardziej boją się śmierci, częściej ich obawy dotyczą tego, w jakich warunkach przyjdzie im odchodzić. Jedno jest pewne śmierć, to ostateczna rozłąka.

Odsuwamy od siebie myśl o śmierci, odgradzamy się, jednak wyeliminowanie śmierci bardzo zubożałoby egzystencję. Lęk przed nią zastępujemy innymi lękami, jest ona tak bardzo związana z życiem, że unikając myśli o śmierci, pozbawiamy się cząstki życia. Zaakceptowanie faktu śmierci może wyostrzyć świadomość chwili obecnej. „Życie bez śmierci jest nic nieznaczącym obrazem bez ramy”. „Jeśli ktoś nie jest zdolny do tego, by umrzeć, czy jest naprawdę zdolny do tego, by żyć”. Gdyby nie ta świadomość śmierci, nasze życie byłoby pozbawione smaku – jak przekonuje autorka.

Pojawia się wiele spekulacji na temat śmierci i szukania odpowiedzi na pytanie Po co jest śmierć? Po co żyjemy, skoro musimy umrzeć? Znajdujemy odpowiedzi w religii, filozofii, rozważaniach naukowców, ale to My sami, tak naprawdę decydujemy, w co wierzymy i jaki sens temu wszystkiemu nadamy. Wszystko to ma doprowadzić do ulgi, jaka odczuwamy wierząc, że jest coś więcej i istnieje, gdzieś lepszy świat, a kres życia to początek czegoś nowego. Częstym lękiem, który towarzyszy u kresu życia jest lęk nie przed śmiercią, a przed umieraniem. Wszystkie nasze wcześniejsze straty, począwszy od tej pierwszej z dzieciństwa, gdy oderwani zostaliśmy od matki, to przedsmak, tej ostatniej z jaką zmierzy się każdy z nas. Eksperci określili kilka faz umierania, choć nie wszyscy się z nimi zgadzają i nie u wszystkich to tak samo wygląda.

  1. Niedowierzanie

  2. Gniew na lekarzy, los i towarzyszące pytanie – Dlaczego ja?

  3. Obietnice Bogu, że jeszcze chociaż kilka tygodni życia – licytowanie się z losem

  4. Depresja i opłakiwanie straty

  5. Pogodzenie się z losem, etap pozbawiony uczuć i chęć, by ktoś towarzyszył nam w ostatniej drodze

Zdarzają się sytuacje, że to my chcemy dyktować warunki nadchodzącej śmierci i taką sytuacja są samobójstwa z powodu choroby, gdzie „skazaniec oszukuje oprawcę” i to on decyduje kiedy i gdzie zastanie go śmierć. Najczęstsza zgoda na śmierć ma miejsce wtedy, gdy śmierć zdaje się być wybawieniem, a koniec życia jawi się, jako ulga, ale też spokojna śmierć to domena ludzi, którzy przeżyli swoje życie w pełni i gotowi są umrzeć niczego nie żałując. Autorka przekonuje, że nasze umieranie przypomina całe życie, można by przytoczyć słowa piosenki „jakie życie – taka śmierć”. Ci, którzy zaprzeczali życiu - zaprzeczają śmierci, dla tych, których filozofią życia był stoicki spokój - poddają się jej, Ci, dalecy od chęci zależności od innych, czują się zdruzgotani. Czasem może się zdarzyć, że ten ostatni czas, to również ostateczny czas rozwoju, a pojawiająca się idea „ostatniego kroku”, przeżywanie zbliżania się do końca ziemskiej drogi, sposób w jaki to się dzieje może zaskoczyć bliskich.

Dobra śmierć” na przestrzeni wieków ulega przedefiniowaniu i tak, jak kiedyś oznaczała oczekiwanie i przygotowanie, dziś „dobra śmierć”, to śmierć nagła, pozbawiona cierpienia. Opieka hospicyjna może jednak na nowo zdefiniować termin „dobra śmierć”, gdzie nie ma miejsca na sztuczne przeciąganie życie, ale zapewnienie opieki na każdym poziomie, uśmierzanie bólu, opieka psychologiczna i duchowa.

Tak czy inaczej życie, to ostatnia rzecz, jaką tracimy. I tak, jak wszystkie straty niosły przynosiły zyski i odkrywały coś nowego, tu zyski są tajemnicą, nie odkrytą przez nikogo. Najbardziej znaną wizją nieśmiertelności jest ta - religijna, mówiąca o nieśmiertelności duszy i otrzymaniu nagrody lub kary za to, co czyniliśmy na ziemi. Freud, do którego teorii najczęściej nawiązuje autorka, twierdzi, że taka wizja życia po życiu, to samooszukiwanie się człowieka, która ma pomóc człowiekowi w uporaniu się z bezradnością, a wiara w Boga, jest tym samym, czym rodzice dla dziecka, w którym pokładają nadzieję. Nieśmiertelność jest postrzegana również na inne sposoby, a trwanie po śmierci może następować w postaci wielkich dzieł, pozostawianiem po sobie potomków. „Niezależnie od tego, czy myślimy o niej w kategoriach ziemskich, czy niebiańskich, jeśli kocha się życie, nieśmiertelność to żadna pociecha wobec śmierci”. Jak, twierdzą niektórzy nadzieja, która pozwala nam wierzyć, że nasze istnienie nigdy się nie kończy, to obrona przed lękiem. Bez względu na naszą wiarę czy niewiarę w nieśmiertelność naszej duszy, musimy wiedzieć, że to, co tu i teraz mam swój kres. Bo przecież, jak mawiał Kohelet - „marność nad marnościami i wszystko marność”.


I tak dobrnęłam do końca czwartej części recenzji, a raczej streszczenio – recenzji. Mam nadzieję, że nie znudziły Cię moje długie opisy. Chciałam przybliżyć Ci wiele ciekawych prawd o człowieku i jego skomplikowanej psychice. Być może cześć z nich wydaje Ci się być kontrowersyjna, szczególnie fragmenty nawiązujące do teorii psychoanalityka Freuda, bo te także mnie zaskoczyły. To Ty decydujesz, ile z tego bierzesz dla siebie. Wydźwięk tej książki jest jeden i trudno się z nim nie zgodzić – tracimy, by zyskać, zyskujemy, bo tracimy, a w ostatecznym rozrachunku wychodzimy na plus, wzrastamy, rozwijamy się nawet przez trudne doświadczenia, często trudne do zaakceptowania, jeśli dobrze je przeżyjemy, wyjdziemy mocniejsi. I nic co ludzkie, nie jest nam obce. Zmiana, straty na kolejnych etapach życia są niezbędne i nierealne do zatrzymania, ale poddanie się im jest jedyną metodą, by pójść dalej.



Komentarze

Popularne posty