Koronawirus - ucieczka

 

Myślałam, że także temat koronawirusa wyczerpałam, ale chyba się pomyliłam, bo nasuwają mi się kolejne spostrzeżenia i refleksje dotyczące tego, jakże skomplikowanego tematu.

Ta sytuacja wprowadzania obostrzeń, izolowania ludzi, nakłaniania do zachowania dystansu i co za tym idzie życia w samotności, przypomina mechanizmy i strategie obronnych, jakie funkcjonują w psychologii, a konkretniej rzecz ujmując chodzi mi o ucieczkę, unikanie.

Mechanizmy obronne mają nas ochronić przez czymś, co w naszej ocenie jest nie do zniesienia, ale uleganie im, co oczywiście dzieje się w naszej podświadomości, uniemożliwia rozwiązanie problemu u źródła.

Ta cala akcja z Covidem przypomina mi w pewnym sensie unikanie, na skutek, którego człowiek nie wychodzi z domu w obawie, że zaraz wpadnie pod samochód albo spadnie mu doniczka na głowę. Oczywiście można by tu długo dyskutować, bo ryzyko jest zawsze i wszędzie, nawet tam, gdzie się go nie spodziewamy, ale długotrwałe chowanie głowy w piasek, nikomu nie wychodzi na dobre. Poczucie bezpieczeństwa, to jedna z potrzeb ze znanej piramidy Maslowa, ulokowana na najniższym jej szczeblu. Niezaspokojona uniemożliwia wzbudzenie chęci wzbicia się na wyższy poziom.

Pozornie, to siedzenie w domu związane z lockdownem, może dawać złudne poczucie bezpieczeństwa, ale jak długo tak się da? Przecież oprócz potrzeby bezpieczeństwa człowiek ma też inne, potrzebę aprobaty, uznania, czy przynależności do grupy, a czy zaspokoi je siedząc z w domu?

Oczywiście wśród nas są introwertycy, którzy ładują akumulatory, tylko w samotności, to już się nie zmieni, ale są także ekstrawertycy i ludzie temperamentni, dla których siedzenie w domu jest karą, nieadekwatną do winy, bo zresztą o jakiej tu winie mowa?

Jak widzimy obostrzenia guzik dają, wszystko bez rezultatów, ciągle informują o rekordach zakażeń, choć to akurat zależy od liczby wykonywanych testów. I tak, gdyby jutro nie został wykonany ani jeden test, to tym samym nie wykryto by żadnego zakażenia, ale czy oznaczałoby to, że chorych nie ma? Nigdzie nie wyjdziesz, nie poślesz dzieci do szkoły, o wyjazdach zapomnij, o wyjściu na pizzę, czy do kina również. Ile jeszcze można, a może warto odpuścić, dać ludziom prawo wyboru, tym którzy pragną izolacji, pozwolić izolować, a nie wymuszać - dziwnie pojmowane dobro ogólne i nawoływać do zbiorowej odpowiedzialności.

Uciekać przed wirusem, to jak uciekać od miłości w obawie przez zranieniem. Przecież, to znany mechanizm tych, którzy boją się odrzucenia, wmawiają sobie, że nie potrzebują nikogo, a podświadomie pragną miłości, tylko ten lęk jest tak duży, że już wolę się bronić przed uczuciem, niż narazić się na ewentualne zranienie. Konsekwencja: zostając samemu, mają ten „komfort”, jeśli go można nazwać komfortem, że nikt ich nie zostawi, ale tracą szansę, na to czego pragną najbardziej, tracą szansę przeżyć np. miłość swojego życia. Zdarza się, że ta poprzeczka wymagać względem partnera, jest tak wysoka, że staje się gwarancją na to, że rzeczywiście nikt godny uwagi się nie znajdzie. Stawianie nierealnych wymagań ma znów na celu zmniejszyć szansę na znalezienie kogoś wyjątkowego. Pytanie, czy to poczucie, iż już nic i nikt nie jest w stanie nas zawieść da szczęście? Raczej nie, bo prawdziwy cel i spełnienie marzenia jest w takiej sytuacji wręcz niemożliwe.

Kolejny przykład - lęk przed porażką. Ludzie bojący się porażek, robią wszystko, by ryzyko błędu zminimalizować do zera. Czyli tak naprawdę nie robią nic. Bo tylko nie robiąc nic, mamy gwarancję, że nie powinie nam się noga. Każda aktywność, każda realizacja celu wiąże się z ewentualną porażką, ale czy to oznacza, że nie warto wyzwaniom wychodzić naprzeciw. Jeśli jesteśmy ludźmi pragnącymi nowych wyzwań, a ogranicza nas tylko i wyłącznie strach, to czy nie realizując tych celów będziemy szczęśliwi? Raczej uwikłani w lęk i zdominowani przez własną niemoc.

Oczywiście lęk przed porażką może wywołać jeszcze odwrotny efekt do całkowitej pasywności człowieka, a mianowicie mam na myśli dążenie do perfekcjonizmu i kontroli, co również ma zminimalizować ryzyko popełnienie błędu. W odniesieniu do koronawirusa może wyglądać to następująco. U osób bojaźliwych poczucie kontrolowania sytuacji może przejawiać się w nadmiernym w nieustannym poszukiwaniu informacji, dbaniu o higienę, czyli dezynfekcję rąk, robienie nieustannie wszystkiego, aby ryzyko zakażenia było, jak najmniejsze, to daje poczucie bezpieczeństwa.

Kolejny przykład – uciekanie od problemów w uzależnienia, mogę uciec w alkoholizm, zakupoholizm, pracoholizm. Poczuję ulgę, odwrócę uwagę, życie będzie bolało mniej, ale czy to rozwiąże mój problem. O ile chwilowo mamy okazję poczuć się dobrze, dostać nagrodę i zrekompensuję sobie braki, to nasz problem nadal pozostaje nierozwiązany. Potrzebujemy coraz więcej alkoholu, zakupów, zleceń w pracy, które z pozoru pomogą się uspokoić, przynieść ukojenie, ale problem nadal istnieje i nie dość, że nie dążymy do jego rozwiązanie, to jeszcze fundujemy kolejny w postaci uzależnienia.

Przykładów można by mnożyć. Chcę tylko powiedzieć, że z koroną jest podobnie, mogę pozostać w domu do końca swoich dni, tylko co to będzie za życie? Czy to nie jest trochę takie umieranie za życia. Prawda jest taka, że wirus nie zniknie, jest wszędzie, uchronić się przed nim, to jak wierzyć w niemożliwe, to tak, jak wierzyć w to, że podatki albo śmierć nas ominą. Oczywiście mogę sobie wierzyć we wszystko, bo kto mi zabroni, jednak, to trochę nierozsądne i dziecinne.

Może jedynym rozwiązaniem jest stanąć oko w oko z bestią, wziąć wszystkie konsekwencje na klatę, chwycić byka za rogi, aby spróbować znów żyć normalnie. Bo wyjścia już chyba innego nie ma.

Możemy zachorować na wiele innych chorób, do których się zresztą sami się przyczynimy - siedzącym trybem życia, złym odżywianiem, używkami i nie robimy kompletnie nic, by to zmienić, co więcej niekiedy kręcimy sobie sami pętle wokół szyi.

Koronawirus mentalnie robi więcej złego, niż same jego objawy: doprowadza do utraty pracy, dzieci pozbawił normalnej nauki, możliwości nawiązywania kontaktów, uniemożliwia sięgania po to, co lubimy, zabiera możliwości rozwijania pasji i zainteresowań. Jedyne co robi, to otwiera wrota beznadziejności, której skutki mogą być nieodwracalne.

Nie dajcie się zamknąć w domach na kolejne święta, w imię dziwnie pojmowanej odpowiedzialności, wystarczy, że jednej Wielkanocy już nie było.

Może na początek wystarczy nie wtajemniczać się w kolejne dane podawane przez media i nie poddawać ogólnej panice, która od początku nakręcana jest do granic możliwości. Nie mamy wpływu na nowe ograniczenia, na zamykane sklepy, teatry, siłownie, ale jeszcze mamy na szczęście wpływ, na to, co sami, o tym wszystkim myślimy. Przez wprowadzenie nakazu noszenia masek, zostaliśmy w pewnym sensie pozbawieni twarzy, a tym samym możliwości pokazania emocji wszelakich, nie dajmy odebrać sobie własnych myśli i możliwości wyrażania własnego zdania.

Komentarze

Popularne posty