Depresja - nagroda za bycie grzecznym

 


Depresja - plaga dwudziestego pierwszego wieku, choroba duszy, droga do utraty własnego „JA” i skuteczna metoda do utraty własnej tożsamości.

Choć depresja istniała dawniej, to na pewno nie była tak powszechna, jak jest dziś, nie poświęcano jej tyle uwagi, częściej stygmatyzowano jej ofiary, zarzucając im nawet, to, że stan ten, jest ich wyborem, lenistwem, celowym działaniem, brakiem chęci wzięcia odpowiedzialności za własne życie, użalaniem nad sobą. Takie podejście w żaden sposób nie pomagało tym, którym depresja pokrzyżowała plany, zadomowiła się u nich na dobre, stała się towarzyszem codziennej podróży, przejęła kontrolę nad własnym życiem, a dosadniej mówiąc zatruła je skutecznie, pozbawiając najmniejszego sensu, zmieniając wszystko w obojętność. Każdy z nas zna kogoś lub przynajmniej słyszał o osobie dotkniętej depresją, czytamy artykuły, książki, oglądamy programy, w których poznajemy przyczyny, objawy, skutki. Oswajamy temat, zdobywając jak najwięcej informacji, dochodzimy do wniosków, że nie zawsze trzeba mieć traumatyczne przeżycia, by stać się łakomym kaskiem dla tej choroby, nie trzeba mieć predyspozycji, by na nią zapaść i chorych w rodzinie, aby zwiększyć swoje prawdopodobieństwo zachorowania.

Na depresję pracuje się przez całe lata, a Ci, którzy stają się jej poddanymi, nigdy wcześniej nie byli posądzani o bycie podatnymi na stres, słabymi psychicznie, czy tymi, którzy szybko się poddają, bo depresja to właśnie cena, którą się płaci za bycie silnym zbyt długo, za bycie grzecznym, za chęć zadowalania wszystkich wokół i odsuwania własnych potrzeb na bok. Zsuwanie potrzeb na dalszy plan nie sprawi, że znikną, będą narastały, by w odpowiednim momencie dopomnieć się o własne spełnienie. Można zatem oszukiwać w pewien sposób siebie i innych, że jest ok., ale nie można oszukać własnego umysłu, nie da się w nieskończoność oszukiwać siebie samego, odmawiać własnemu ukrytemu „Ja”, zabijać część siebie.

Żyjemy w czasach, gdzie wszystko musi być naj..., najlepsze pod każdym względem, presja społeczna czyha na nas na każdym kroku, dziś nie wypada nie być, nie bywać, nie mieć, nie osiągać, nie uczestniczyć, nie zdobywać, nie kupować, nie korzystać i tak można by jeszcze długo wymieniać. Pułapka tkwi jednak w tym, że to gromadzenie rzeczy i zasług, nie zawsze sprzyja naszym realnym potrzebom, a jest jedynie chęcią zadowalania innych i zrobienia na nich wrażenia. Na każdym kroku uczą nas, jak skutecznie zwrócić na siebie uwagę, dojść do sukcesu, stworzyć sobie niejako raj na ziemi, przepisują recepty na sukces zawodowy i rodzinny, wmawiają, że dzięki niepohamowanej wierze we własne możliwości, jesteśmy w stanie wspiąć się na najwyższy szczyt, nawet bez przygotowania. Co więcej spełnianie potrzeb innych ludzi stało się priorytetem, nie tylko ze względu na chęć niesienia pomocy, uszczęśliwiania, ale także ze względu na chęć bycia zauważony, docenionym, kochanym. Myślimy, że poświęcając się dla innych bardziej zasłużymy na ich uwagę, tak bardzo nie dajemy sobie prawa do szczęścia i tak bardzo w swoim mniemaniu nie zasługujemy na nie, tak bardzo mało znaczymy we własnych oczach, że rodzi się w nas przekonanie, iż bycie dla innych jest najlepszym lekarstwem na spełnienie. Spełnianie oczekiwań w rodzinach, w pracy, przysłania wszystko, to co najbardziej istotne: własne potrzeby, cele, marzenia, aspiracje. Przysłania tak bardzo, że człowiek traci własną tożsamość i orientacje w tym, czego tak naprawdę potrzebuje i czego faktycznie brakuje mu do szczęścia. Nie potrafi ani się smucić, ani cieszyć, kontakt jego samego sobą samym jest znikomy, aż w końcu nie możliwy.

Mur, który narasta przez lata, staje się murem nie do przeskoczenia, staje się wysoką barierą, gdzie już na nic nie mamy wpływu i wtedy jest za późno, by móc własnymi siłami to zburzyć. Tym murem nie do pokonania są maski zmieniane przez lata, chęć bycia silnym, spełnianie zachcianek społeczeństwa, niezauważanie siebie samego, stawianie na pierwszym miejscu innych, nie dbanie o podstawowe potrzeby, stosowanie mechanizmów obronnych, które o ile pozwalają nam przetrwać trudne momenty, minimalizując cierpienie, to tak naprawdę na dłuższą metę szkodzą, sprawiając, że nie mamy kontaktu z własnymi uczuciami i emocjami, tłumimy je, pozbawiając siebie, czegoś bardzo ważnego, kontaktu z samymi sobą.

Depresja jest życiem wbrew sobie, powikłaniem, po chęci stłamszenia własnych ukrytych uczuć i największych pragnień, ceną jaką się płaci się za wyrzeczenie autentycznego „Ja”.

Depresja, to nic innego jak niewyrażona złość. Od najmłodszych lat słyszymy, że złość piękności szkodzi, że trzeba panować nad emocjami, umieć sobie z nimi radzić, mówiąc kolokwialnie wmawia się, iż złość jest zbędną emocją, nad którą nie warto się pochylić i zatrzymać, najlepiej ją zlekceważyć, odwrócić od niej uwagę. Jednak prawda jest taka, że ona wtedy nie znika, zadamawia się we wnętrzu człowieka, czekając na odpowiedni moment, by upomnieć się o swoje przeżycie i choć nie jest już złością, a przemienioną obojętnością i smutkiem, to nadal chce być przeżyta i przepracowana.

Depresja, to również nagroda za bycie grzecznym, miłym, zawsze dostępnym, nie umiejącym powiedzieć - „nie” i „dojść”, niechcącym dopomnieć się o swoje. W swoim otoczeniu dostrzegamy osoby spokojne, potulne, nie umiejące tupnąć nogą. Czy w rzeczywistości naprawdę są właśnie takimi są? Często w tych osobach są tysiące emocji, stanowiących mieszankę wybuchową, ostatnią rzeczą jaką odczuwają - to spokój, jednak wychowanie, brak przyzwolenia na przeżywanie uczuć, nie pozwala im do końca zachować się tak, jak by w rzeczywistości chcieli. Nie dają sobie prawa, by do głosu doszło to, co głęboko ulokowane, bo nikt tego prawa im nie dał, tym samym zapomnieli, że tak można, czy nawet trzeba.

Lekceważenie emocji i uczuć we wczesnym dzieciństwie, przez dorosłych, jest sygnałem dla młodego człowieka, że to, co czuje nie jest ważne, że nie ma prawa, czuć tego co czuje, że jest z nim coś nie tak. Dziecko nie chce sprawiać kłopotów, wstydzi się demonstrować swoje emocje, z góry wie, że nie zrobią one wrażenia na bliskich, co gorsza boi się, że zostanie wyśmiane, zawstydzone. Wszystko to, jednak prowadzi do niszczącego tłumienia, ukrywania, wyrzeczenia się tego co prawdziwe. Nie ma nieważnych i niepotrzebnych uczuć, dzięki nim poznajemy siebie, uczymy żyć, dostajemy informacje, co nam służy, a co nie. Takiej wiedzy nie mają dzieci, dlatego dostając komunikat, że coś jest nie ważne i nie potrzebne, dziecko traci szacunek do siebie, nie lubi się za to kim jest i co przeżywa. Woli skierować na siebie całą złość i frustracje, niż zobaczyć w rodzicach, kogoś kto lekceważy jego potrzeby i nie potrafi dać mu wsparcia. Dlaczego? Mniejszą traumą dla młodego człowieka, jest świadomość, że nie jest wystarczająco dobre, niż świadomość, że jego rodzice zawiedli. Jeśli traci się z oczu obraz idealnego, kochanego rodzica, to co zostaje? Nic - tylko pustka. Dzieci zrobią wszystko, by zasłużyć na uwagę opiekuna, potrafią zrezygnować z siebie, by tylko móc poczuć się bezpiecznie, by dać w ich mniemaniu powody, aby je pokochać. Konsekwencje są nieuniknione i dają początek nie tylko depresjom, ale również nerwicom. A jedno i drugie czasem ściśle się ze sobą wiąże.

Zdrowe poczucie wartości, które człowiek buduje od początku, jest czymś kluczowym w walce z depresją. Świadomość, że choroba nie jest naszą winą, a konsekwencją pewnych zachować, zdarzeń i wychowania jest już światełkiem do powodzenia i znalezienia pomocy. Pomimo świadomości, że choroba nie jest naszym wyborem, nadal istnieje pewien rodzaj stygmatyzowana osób z tą chorobą. Brak zrozumienia, powtarzanie nieprzemyślanych stwierdzeń typu: „inni mają gorzej, „weź się w garść”, „nie użalaj się nad sobą”, „zobacz masz tak dobrze”, nie pomaga chorym, jedyne co powoduje, to jeszcze większe przygnębienie, poczucie winy. Brak przyzwolenia na przeżywanie smutku, walka z nim na siłę, nic nie da. I o ile szukanie pomocy i znalezienie siły do chęci, by zmienić taki stan rzeczy, powinna być priorytetem, to zaakceptowanie i wyrozumiałość dla takiego stanu rzeczy jaki nastał, też jest czymś, co może pomóc w walce z chorobą naszych czasów. Jeżeli chory nie odnajduje wsparcia w rodzinie czuje, że jedynie stanowi ciężar i problem, gdzie ma czerpać siłę? Czy nie przytłacza go to bardziej i nie pogłębia w nim poczucia beznadziei i rezygnacji? Co jeśli przez lata nie dawał sobie prawa na własne odczucia, czy przypadkiem depresja nie przypomina mu właśnie o tym, że i tym razem nie ma do nich prawa? Czy nie czuje w sobie presji, by szybciutko się pozbierać i znów nie robić nikomu kłopotu? A to moim zdaniem może powodować odwrotny efekt. Może ta depresja, to właśnie chwila dla siebie i choć jest ciężkim doświadczeniem, niczym choroba somatyczna, to jest możliwością spotkania z samym sobą, by w końcu dać upust własnym emocjom i pozwolić, by ujrzały światło dzienne, poukładać to, co niepoukładane, zobaczyć, że jeszcze może być pięknie, a nawet lepiej, bo przepracowanie pewnych spraw z terapeutą, może dać początek czemuś nowemu i lepszemu, nawet jeszcze sprzed czasów choroby. Może dać lepszą jakość życia, bardziej świadomą i taką, która będzie sprzyjała, a nie niszczyła jak dotąd.

Depresja, to nie przypadłość ludzi słabych, ale tych, którzy zbyt długo próbowali być silnymi, nie prosząc o pomoc. Starali się za wszelką cenę zbawić świat, radzić sobie w osamotnieniu, nie mówić o towarzyszącym im bólu, brać na swoje barki ciężar, który przeważył i doprowadził do upadku. Wymagania innych i własne, przerastają możliwości, czego nie dopuszcza się do głosu. Presja, że trzeba zawsze dawać radę, często doprowadza do ślepego zaułku, co prawda daje poczucie, że człowiek podołał i nie złamał się, ale skutki odciskają piętno na psychice, pozostawiając zgliszcza odporności i możliwości.

Trzeba również pamiętać, że istnieje również depresja maskowana, inna o tej, którą mamy przed oczami. Depresja chowająca się za uśmiechem, przebojowością, gotową receptą na każdy problem. Chory bojąc się niezrozumienia, chowa swój ból, nie chce się tłumaczyć, sprawiać kłopotu, unikać zbędnych, niezręcznych pytać. Udawania, jednak sprawia dodatkowy ból, granie bowiem kogoś innego jest wysiłkiem i nie lada wyzwaniem, dodatkowym wyczynem w chorobie. Skoro inni liczą na uśmiech, to chory czuje się wręcz zobowiązany, by dać go innym, inni liczą na siłę jaką zawsze oferował, więc ten nie chce nikogo zawieźć, machina się nakręca, a prawdziwe uczucia znów są chowane, ukrywanie nie rozwiązuje sedna problemu, a tylko bardziej wprawia, to wszystko w ruch. Udawanie przed sobą samym, brak zgody i akceptacji dla tego, co się dzieję, czekanie, aż samo minie, nie przyniesie żadnych rezultatów staje się źródłem narastającej frustracji. Podobnie, jak w przypadku uzależnień, charakterystyczne jest wypieranie problemu i odwlekanie podjęcia jakiegokolwiek działania. Łatwiej wziąć tabletkę poprawiająca nastrój, niż skonfrontować się z problemem, bo to jak wiadomo wiążę się ze zmianą dotychczasowego trybu życia i stanięciem oko w oko z własnymi demonami. Chęć bycia ideałem w oczach swoich innych, jest zgubna, daje poczucie kontroli i tego, że panuje się nad światem. Chęć sprostania oczekiwaniom i wymaganiom tego świata, jest tak ogromna, że kłóci się z realnymi możliwościami człowieka, co więcej jest złudną potrzebą ich zrealizowania, a jedynie tym, co narzuca otoczenia. W pewnym sensie można powiedzieć, że jest, to swego rodzaju przejaw braku miłości do siebie samego, co również odnajduje korzenie w dzieciństwie. Można powiedzieć, że wszystko, co następuje w życiu, jest konsekwencją wychowania. Często dostajemy rzeczy, które nam nie służą, jednocześnie nie dostając tego, co do szczęścia nam potrzebne. Czy można powiedzieć, że za wszystko odpowiedzialni są rodzice i opiekunowie? W dużej mierze na pewno, jednak później dorosły człowiek bierze odpowiedzialność za swoje życie i choć przeszłości nie może zmienić, może zmienić swoje nastawienia i poprosić o pomoc, by poradzić sobie z rzeczywistością, lękami i obawami, z którymi poradzić sobie nie można. Nie możemy przerzucać także odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na innych, oni również popełniają błędy, na skutek źle wpojonych wzorców, tu z pomocą przychodzi wybaczenie i chęć zmiany życia - tu i teraz. Jeśli nie dajemy rady, z pomocą przychodzi terapia, która niekiedy jest jedynym realnym wyjściem z sytuacji i metodą, by wyjść na prostą.

Poproszenie o pomoc specjalistę stanowi nie lada wyzwanie i jest wyjściem poza strefę komfortu, tym bardziej, że jak wiemy depresja, to rezygnacja ze wszystkiego, co nas otacza, wstanie z łóżka jest wyczynem, który na starcie wysysa energię. Trzeba pamiętać, że bagatelizowanie sprawy jest najgorszą rzeczą, jaką może, wtedy zafundować sobie człowiek. Nieleczona prowadzi nawet do samobójstwa. Bo ile można trwać w beznadziei? Często spotykamy się ze stwierdzeniem, że człowiek popełniający samobójstwo, to egoista, bo nie myśli o innych tylko o tym, aby ulżyć sobie. Człowiek chcący targnąć się na swoje życie, to ktoś kto już nie ma nadziei i nie myśli racjonalnie, a w tym przypadku choroba zwycięża, pozbawiając go dbałości o bliskich i siebie samego. Trudno wyobrazić sobie stan, w którym jedynym wyjściem jest odebranie sobie życia, jeśli samemu się tego nie doświadczyło. Łatwo ocenić takiego człowieka, ale trudno zauważyć problem i chcieć zaoferować pomoc.

Nigdy do końca nie wiemy, z czym mierzy się taki człowiek, czasami latami walczy z problemami i z samym sobą, czasami zdarza się tak, że zażegnany problem i z pozoru poukładanie spraw, stają się momentem, gdy to, co się kumulowało przez długi czas, dochodzi do głosu. Nierzadko jesteśmy świadkami sytuacji, że ktoś świetnie poradził sobie z trudną sytuacją, stawił czoła, krótko mówiąc – dał radę. Skąd takie przeświadczenie? Nie wiemy do końca, ile go to kosztowało, jakie piętno wywarło na jego psychice i jak odbije na przyszłości? O ludziach mówimy w kategoriach – silnych i słabych. Jednak, czy nie mamy przypadkiem do czynienia znów z maskami. Osoba reagująca emocjonalnie, płaczliwa wcale nie musi być słabsza od tej z pozoru zachowującej spokój. Być może ta druga właśnie, nakłada maskę osoby niezniszczalnej, nie chcącej sprawiać problemu, nie chcącej, by o nią się martwiono, czy nawet podświadomie spełniającej oczekiwania otoczenia, przyzwyczajonego do jej niezłomności. Jednak udawanie, ukrywanie strachu, niepewności, jeszcze bardziej nadwyręża naszą psychikę i zamiast wsparcia otrzymujemy łatkę osoby o niespożytkowanych zasobach cierpliwości, do której wszyscy spieszą po pomoc. Wszystko niestety ma swój koniec, nasza psychika jest jak gąbką, może nasiąkać olbrzymimi zapasami doświadczeń, rozczarowań, niepowodzeń i traum, ale nadejdzie moment, że więcej nie zdoła pomieścić.

Depresja nie wybiera, nie pyta o plany, wpada nieproszona. Nie obchodzi ją, czy masz rodzinę, czy jesteś singlem, czy jesteś zamożnym, czy biednym, wykształconym, czy bez dyplomu, młodym, starym, pięknym, czy z kompleksami. Nikt na nią nie zasługuje, bo nikt nie zasługuje na żadną chorobę. Przychodzi, by czasem, wbrew pozorom, postawić Cię do pionu, byś zadbał o siebie i nadrobił zaległości. Jest odpowiedzią na to w jaki sposób traktujesz siebie i w jaki sposób pozwalasz się traktować innym. I choć ciężko z niej wyjść, bo potrzeba dużych pokładów cierpliwości i czasu, to zawsze warto walczyć o siebie. Tylko chęć zmiany i potrzeba bycia znów szczęśliwym, może sprawić, że pokażesz jej drzwi i środkowy palec. Prosić o pomoc, to nie wstyd. Prosić o pomoc, to cenna umiejętność, która nie jest oznaką słabości, a życiowej mądrości. To ludzka sprawa nie być samowystarczalnym, to umiejętność realnej oceny sytuacji i zdrowego rozsądku. Depresja może dotknąć każdego, Ciebie, mnie, kogoś kto jest Ci bliski, nie jest końcem świata jest czasami nieuniknionym zwrotem akcji i skierowania życia na odpowiednie tory.

Pamiętaj - nigdy się nie poddawaj, nie daj satysfakcji chorobie.



Komentarze

Popularne posty