O wszystkim i o niczym
Mogłabym
w sumie napisać o mojej niegrzecznej Madzi, która daje czadu do tego
stopnia, że wieczorem do łóżka nie kładę się Ja, tylko Moje
zwłoki, a rano zamiast wstawać, po prostu zmartwychwstaje, pomimo
że od dawna przesypiamy całe noce. Mogłabym również napisać o
tym, że po raz pierwszy w życiu nie mogę doczekać się jesieni?
Dlaczego? A no dlatego, że w moim mieszkaniu jest tak gorąco, że
nawet klimatyzator nie daje rady, a ja odnoszę wrażenie, jakbym
cały czas była w saunie. Ale na te tematy też dziś nie będzie -
może kiedyś.
W
związku z powyższym postanowiłam, że będzie to po prostu tekst o
niczym konkretnym. Nie będę i nie chcę na siłę wyszukiwać
tematu, czy zmuszać się do pisania. Wiem, że systematyczność w
prowadzeniu bloga to podstawa i ma to fundamentalne znaczenie, jeśli
chodzi o profesjonalne podejście do tematu, ale wymyślanie czegoś
na siłę, gdy chwilowo doskwiera brak weny, też nie jest dobrym
rozwiązaniem. Jeden kiepski tekst może bardziej zaszkodzić
blogowaniu i zniechęcić czytelnika niż krótka cisza.
No
i trzymam się autentyczności, a nie kurczowo tego, że wena mnie
nie opuszcza i zawsze jestem w stanie stworzyć powalający tekst od
tak.
Nie,
nie jestem, a powstaniu tekstu sprzyja: cisza, spokój, bodziec i
impuls.
I
tak już jest z tym pisaniem, że: pisarz, bloger, poeta, czy inny
twórca zależny jest od weny. Bywa i tak, że jak jest wena, to nie
ma czasu, a jak czas się znajdzie, to wena jest gdzieś, lecz nie
wiadomo gdzie, dokładnie tak, jak pszczółka Maja.
Na
szczęście takich momentów jak do tej pory było nie wiele i
zawsze, no prawie zawsze udaje się napisać ten jeden tekst
tygodniowo, tak, jak to zakładałam na początku, gdy rozkręcałam
bloga.
Co
prawda bywa tak, że przy dobrej formie moje palce nie nadążają za
tym co pomyśli głowa, wtedy tekst po prostu spływa i pisanie jest
czystą przyjemnością, czemu dodatkowo towarzyszy samozachwyt, że
tak szybko poszło i tekst jest gotowy do publikacji.
Minął rok, a
mi jednak nie udało się osiągnąć jednej rzeczy, a mianowicie nie
udało mi się napisać choć jednego krótkiego felietonu, często
ma być krótko, a wychodzi jak zwykle. Artykuł ciągnie się, ale
mam nadzieję, że nie tak jak: „Moda na sukces”, albo niegdyś
„Dynastia”. Staram się wyczerpać temat do końca, a nawet do
granic możliwości - tak już mam. Myślę sobie, że jeżeli kogoś
zainteresuje mój post, to nie zrazi go długość i pomimo wszystko
przeczyta go z uwagą.
W
trakcie wakacji udało mi się nawiązać współpracę z nowo
powstałym portalem – Zmalowane.pl. Jest to dla mnie szansa na
pozyskanie nowych czytelników, no i moje artykuły znajdują szersze
grono odbiorców. Na portalu pojawiają się teksty, które swoją
premierę miały na Dziennikarskich inspiracjach, z tą różnicą,
że wpisy udostępniane na stronie Zmalowane, zostają wzbogacone
przeze mnie nagłówkami, zgodnie z obowiązującymi zasadami
typowymi dla blogowania, dzięki temu stają się jeszcze bardziej
czytelne.
Portal
prowadzony jest przez osoby młode, ale doświadczone w tej branży,
mające na konie kilka prężnie działających stron w sieci,
prowadzą szkolenia dziennikarzy, własne blogi, tworzą teksty
copywriterskie dla agencji marketingowych, a nawet teksty na blogi
dla popularnych osób. Dzięki temu, że osoby te nie są w sieci od
wczoraj i są wystarczająco obeznane w blogosferze, mają duże
szanse na rozruszanie nowej strony, takiej właśnie jak Zmalowane
pl., na co oczywiście liczę i mam nadzieję, że praca ta okaże
się dla mnie równie owocna.
Oprócz
pisania na własnego bloga i korygowania wpisów na portal, cudem
znalazłam czas na przeczytanie kilku książek z dziedziny
doskonalenia warsztatu pisania, oczekuję, że ich lektura przełoży
się na jakość moich publikacji. (Dla zainteresowanych: „Biblia
copywritingu”, „Magia słów”, „Sztuka projektowania
tekstów”).
Poza tym lato upłynęło pod znakiem krótkich wyjazdów, spacerów, miał również miejsce wypad do fryzjera, co prawda nie przeszłam kolosalnej metamorfozy, ale przecież wiadomo, że wizyta w salonie fryzjerskim każdej kobiecie poprawia humor, tak więc było warto.
No
i w końcu, po kilku miesiącach, udało się zebrać wszystkich i
zorganizować zaległą parapetówkę, a dziś wypadałoby powiedzieć
koronaparapetówkę i chociaż moi goście nie stosowali się do
reżimu sanitarnego, nie zachowywali wymaganej dwumetrowej odległości
i nie przybyli w maskach, to wszyscy z nich przeżyli i mają się
dobrze. A może pomogła wewnętrzna dezynfekcja, tego już nikt nie
zbada.
Wakacyjne
zadania odhaczone, teraz można dalej planować, a już za horyzontem
widzę rok szkolny, no ewentualnie, tak przez wszystkich lubiane,
zdalne nauczanie. Wbrew pozorom, to co obiecują może ulec
diametralnej zmianie i wcale się nie zdziwię jak za chwilę znów
nas pozamykają w domach i zafundują powtórkę z rozrywki.
Liczę
na to, że za kilka dni zaprojektuje dla Was kolejny, tradycyjny i o
wiele dłuższy tekst. Bo jak właśnie uświadomiła mi jedna z tych
przeczytanych książę, dobrych tekstów się nie pisze, tylko
projektuje. Z innej wyczytałam, iż są trzy tryby pisania:
dziennikarz, pisarz i copywriter. Tekst każdego z nich ma inną role
do spełnienia. Pisarz przekazuje emocje, dziennikarz fakty, a
copywriter ma za zadanie skłonić czytelnika do akcji. Oczywiście
jedno nie wyklucza drugiego.
Dzisiejsze
zaprojektowanie tekstu utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem
typową kobietą i nie tylko sałatkę i awanturę potrafię zrobić
z niczego, ale również wpis na bloga. Dziś wyszedł mi taki, nie za
długi, nie za krótki, lecz w sam raz. Do kolejnego wpisu, wpadajcie
na Dziennikarskie inspiracje, z pozdrowieniami M.W.
Ważne, aby nie pisać na siłę, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Melka blogerka
Tak właśnie tak uważam, choć systematyczność też jest ważna. Trzeba szukać inspiracji i tematów godnych podejmowania.
Usuń