Tego w szkole się nie dowiesz

Alice in College Version

Bez względu na to ile lat swojego życia poświęciliśmy na edukację. Bez względu na to, czy ktoś zakończył swoją szkolną przygodę na szkole zawodowej, średniej, czy też ukończył studia, to można powiedzieć, że wszystko niepodważalnie odegrało ważną rolę w jego życiu, zadecydowało o dalszych losach i planach. W pewnym stopniu ukształtowało to w nas wiele kluczowych rzeczy i nie tylko jeśli chodzi o zdobywaną wiedzę. Można powiedzieć, że doświadczenia jakie tam nabyliśmy wpłynęły w pewnym stopniu na to jakimi ludźmi się staliśmy. To nie tylko szkoła kształtuje w nas charakter i decyduje o tym kim się stajemy, ale także rodzina, w której czerpiemy wartości, która powinna być wzorem postępowania, wsparciem, wyznaczeniem tego co dobre i złe, bezpieczną przystanią, do której chce się wracać, a także wpływa na to środowisko znajomych i wiele innych elementów składowych.

Szkoła, to nie tylko zdobywanie wiedzy i wkuwanie gotowych definicji, to nie tylko odtwarzanie tego, co nam przekazuje, ale także miejsce zawierania przyjaźni, a może i pierwszych miłości, które okazały się być na całe życie. Szkoła, to miejsce, gdzie wielu walczyło o przetrwanie i akceptacje grupy. Szkoła, to miejsce, gdzie doświadczyliśmy stresów, poznaliśmy smak sukcesu i porażki, szkoła to miejsce, gdzie mogliśmy być świadkami jak różni mogą być ludzie (nauczyciele). Spotkaliśmy tych życzliwych, którzy potrafili zrozumieć błędy, ale i takich, którzy umieli wykorzystać swoją przewagę, fakt bycia nauczycielem i upewniać wszystkich w przekonaniu o swojej racji i o tym, że to właśnie ich przedmiot jest najważniejszym i tylko jego należy się uczyć, poświęcając mu jak najwięcej uwagi. Czasami można było wręcz odnieść wrażenie, że niektórym dodatkowo płacą za bycie niezbyt miłym. Kto z was nie słyszał takich banałów jak to, że: „matematyka to królowa nauk”, „języki obce to przyszłość, bo bez nich to ani rusz”, „sport to zdrowie, a sukcesy na w-f i sprawność fizyczna, to podstawa, a bez ćwiczeń będziemy bez kondycji i ze skrzywionym kręgosłupem". Załóżmy, że nawet coś w tym jest, to i tak posiadania tych wszystkich umiejętności, nie zagwarantuje nam szczęśliwego życia, a także sukcesu.

Oceny też, tak jak już pisałam przy okazji innego artykułu, nie mogą stanowić o wartości dziecka, co niestety promuje szkoła, ale także i rodzice. Często słyszymy słynny slogan, że ładni mają łatwiej, a przecież to żadna wina, czy zasługa jak kto wygląda. Podobnie jest z nauką, czasami, to w jakim tempie dziecko pochłania wiedzę i to do czego ma predyspozycje też nie jest jego winą, ani zasługą, wszystko to może być uwarunkowane wieloma czynnikami, a nawet genami, przecież zdolności także dziedziczymy po swoich rodzicach. Wszystko zależy od tego, czy nasza edukacja jest prawidłowo wspierana, czy otrzymujemy wsparcie w razie porażki i jak reagujemy na stres, który zresztą skutecznie potrafi nam podciąć skrzydła i być przyczyną nie jednej porażki. Wiele zależy od naszej śmiałości i przebojowości, a temperament może być również wyznacznikiem wielu sukcesów. Szkoła i nauczyciele powinni umieć wydobyć z każdego to, co najlepsze, zauważyć co służy, a co negatywnie wpływa na osiągane wyniki. Jak widać, to jakimi byliśmy uczniami lub to jakimi uczniami są i będą nasze dzieci też jest nie zależne od nich samych. Pewnie, że serce rośnie, gdy nasze pociechy zdobywają same piątki i szóstki, kto nie pamięta radości z dobrej średniej na koniec roku, wyróżnienia, gdy mógł poczuć się z siebie dumny. To wszystko jest ważne, ale tak samo ważne jest to, aby szkoła dawała prawo do pomyłek i porażek, jak również byśmy my sami wiedzieli, że porażka nie może decydować o naszej wartości, mądrości i inteligencji. Musimy dawać sobie jak i naszym dzieciom poczucie akceptacji, prawo do niedoskonałości, do tego, że nie we wszystkim musimy być dobrzy. Nie chodzi o to, by nauczyciel głaskał po głowie i poklepywał uczniów po ramieniu, gdy Ci olewają przedmiot i używają argumentu, że to to na pewno się nie przyda, a pani tylko przynudza. I Ja znam takich co mówili: „po co uczyć się tabliczki mnożenia, jak są kalkulatory”, „albo po co uczyć się ortografii, skoro komputer podkreśli błędy”, no moi drodzy z takim podejściem daleko nie zajedziemy. Nie chodzi o to, by popadać ze w skrajności w skrajność, ale trzeźwo spojrzeć na sprawę.

Szkoła to miejsce, gdzie dostajemy garść porządnej wiedzy, ale też nie bez przyczyny mówi się, że programy są przeciążone, że potrzebna jest reforma oświaty. Gdzie niby mielibyśmy się uczyć jak nie tam? Gdzie jak nie tam poznaliśmy, to co do życia niezbędne? Gdzie jak nie tam uczyliśmy się pisać, czytać, wypowiadać? Gdzie jak nie w szkole posiedliśmy umiejętności, które dziś nam ułatwiają życie, takie, których nauczywszy się raz już z nami pozostały? Gdzie jak nie w szkole poznaliśmy wiedzę na temat naszego kraju, dowiedzieliśmy się o historycznych wydarzeniach, które wpłynęły na Polskę? Można by tak długo wymieniać, nie na darmo mówi się, że tego co mamy w głowie nikt nam nie zabierze i raz dobrze przyswojony materiał pozostanie z nami na lata, choć jak wiadomo ludzką rzeczą jest zapominać, bo nie jesteśmy alfą ani omegą.

Ja dziś natomiast chciałam zwrócić uwagę na inny problem, o którym często czytam na innych blogach. Wnoszą one wiele do naszego życia, dając do myślenia i rozważania, czy przypadkiem, to o czym piszą nie jest prawdą. Szkoła dużo daje, nigdzie więcej nie mielibyśmy okazji tyle się nauczyć, ale trzeba powiedzieć szczerze, że szkoła nie nauczy tego, co przydałoby się każdemu bez wyjątku. O ile przekaże wiedzę, to nie uczy prawdziwego życia i radzenia sobie z wieloma sytuacjami, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, z wyzwaniami, które zostaną nam rzucone i które będą czekały na naszą reakcję.
To prawda, że wielu rodziców chcę dziś całą odpowiedzialność za swoje dzieci przerzucić na nauczycieli i własnymi błędami obarczają innych. Coraz częściej zarzuca się pedagogom, że negatywne zachowania uczniów są wynikiem ich błędów i niewłaściwego podejścia do młodzieży. Oczekuje się, by szkoła wychowywała młodzież i była odpowiedzialna za każdą płaszczyznę ich życia, a tak oczywiście nie powinno być. Nauczyciele są od przekazywania wiedzy. Jasne, że powinni reagować na nieprawidłowe zachowania swoich podopiecznych, przekazywać normy moralne, ale nie możemy wymagać, że wszystko co złe w zachowaniu naszych dzieci, to z winy nauczycieli. Jak słabe oceny, to pewnie nauczyciel się uwziął, a jak dobrze idzie, to tylko i wyłącznie zasługa rodziców, albo genialnych dzieci. To rodzice powinni poświęcić czas na wychowanie, wziąć sprawy w swoje ręce, umieć się przyznać, że czasem odpuściło się wychowanie. To rodzice (opiekunowie) powinni przekazywać, co jest dobre, a co złe, jak postępować, jak być dobrym człowiekiem z zasadami. 
To wszystko nie podlega moim zdaniem wątpliwościom, niestety moje wątpliwości dotyczą czegoś zupełnie innego, czego? Już wyjaśniam. Tak jak wspomniałam są rzeczy, których szkoła nie uczy, a powinna. Są rzeczy mechanicznie wpajane uczniom, które nie wnoszą nic do życia, ponadto niepotrzebnie zaprzątają głowę i rozpraszają uwagę. Powiedzcie szczerze ilu z was w swoim życiu skorzystało z wiedzy na temat funkcji trygonometrycznych, albo budowy pantofelka? Ilu z Was cokolwiek pamięta z podbojów napoleońskich? Kto z Was pamięta cokolwiek z wkuwania miejsc na mapie: wysp, półwyspów, gór, wyżyn, nizin, mórz, rzek, oceanów, jezior z całego świata, co miało miejsce na geografii w szkole średniej, po co to? Odpowiedzi na to pytanie do dziś nie znalazłam. Chyba, że ktoś został nauczycielem tegoż przedmiotu. Ale jak trzeba, a komuś zależy na dobrych ocenach, to męczy i uczy, nie widząc w tym jednak sensu. I ja też się tego uczyłam, nawet nie buntując się, traciłam czas na coś, o czym i tak zaraz zapomniałam. Potrafiłam poświęcić długie godziny na naukę, często kosztem wolnego czasu, zainteresować, odpoczynku, który mi się należał jak psu buda, dziś często zadaję sobie pytanie - po co? Jest więcej takich rzeczy, które nie ułatwią nam życia, a jedynie rzuca kłody pod nogi, zabiorą czas i nic nie wniosą. Nic nie poradzimy, bunt tu nic nie da, jedyne co zostaje, to ponarzekać, uczeń, ani rodzic tego nie zmieni, nauczyciel, nawet gdyby chciał też nie, bo wszystko idzie z góry.

Dziś mamy wiedzę na temat wielu rzeczy, przeprowadzane są badania, mamy większa świadomość wszystkiego, podają nam recepty na wychowanie dzieci, na to jak z nimi rozmawiać, czego zabraniać, a na co pozwalać. Mówią jak dbać o własne potrzeby, jak wychować człowieka twardo stąpającego po ziemi, równocześnie wrażliwego, empatycznego, po prostu takiego, jakim każdy powinien się stać, by dawać radę w tym skomplikowanym świecie.
Zadaje sobie, więc pytanie dlaczego tego wszystkiego nie uczą w szkole? Dlaczego szkoła nie nauczy prawdziwego życia, nie przygotuje do największego wyzwania jakim jest codzienność i radzenie sobie ze światem.

Nie chciałabym podważać tego co proponuje szkoła, ale czy nie warto byłoby się skupić na innych niezbędnych rzeczach, które miałyby na celu wniesienie czegoś sensownego do życia, rozwiania wszelkich wątpliwości.
Dlaczego szkoła nie uczy wzmacniania poczucia własnej wartości, a jedynie podważa je przy pierwszej jedynce?
Dlaczego szkoła nie uczy radzenia sobie ze stresem, tylko potęguje je przez kolejne wymagania stawiane każdego dnia?
Ze stresem przyjdzie zmierzyć się każdemu, bez względu na to, jak opanowanym człowiekiem byśmy nie byli, on się pojawia, a my będziemy musieli mu stawić czoła, nikt nas wtedy nie zapyta czy potrafimy, czy ktoś nas tego nauczył.
Dlaczego nie uczy bycia asertywnym i tego, że mówiąc nie, nie krzywdzimy innych, a jedynie wyznaczamy granice?
Dlaczego nie uczy zdrowego egoizmu, zamiast wpajania, ze zawsze należy nieść pomoc, nie uwzględniając własnych potrzeb?
Dlaczego nie uczy rozpoznawania toksycznych ludzi lub wampirów energetycznych, którzy czynią spustoszenia w nasze psychice i wysysają z nas to, co najbardziej pozytywne?
Dlaczego nie uczy jak rozpoznawać własne emocje, bez zbędnego ich tłumienia, co potrafi skutecznie zatruć życie?
Dlaczego nie uczy, że proszenie o pomoc nie jest oznaką słabością, a mądra umiejętnością?
Dlaczego nie uczy rozpoznawania niepokojących symptomów u siebie i innych tj. chorób jak depresja, chroniczne zmęczenie, wypalenie zawodowe, uzależnienia? 
Dlaczego nie uczy dbania o własne potrzeby, o dobrą kondycję psychiczną, a jedynie uczy, że trzeba udowadniać, iż jest się najlepszym i dążyć do doskonałości i tego, aby zawsze i wszędzie dawać z siebie sto procent?
Dlaczego nie daje prawa do błędu, a jedynie wymaga, żeby zawsze stanąć na wysokości zadania?
Dlaczego nie uczy, że warto rozwinąć pasje i zainteresowania, którą mogą dać nam spełnienie?
Dlaczego nie uczy, że najważniejsze, to pozostać sobą, zawsze i do końca, że nie warto zadowalać wszystkich dookoła, tylko dlatego, by nie odstawać od reszty?
Dlaczego nie uczy wyrażania swoich opinii, nawet za cenę odrzucenia, a daje przyzwolenie na siedzenie cicho i przyklaskiwanie większości tylko dlatego, żeby nie narazić się na krytykę?

Możnaby tak długo wymieniać czego edukacja nam nie zaoferuje, a powinna. Jedyny wniosek jaki nasuwa mi się na ten moment to taki, że tracimy czas, jakiś ważny etap w swoim życiu, który w żaden sposób nas nie rozwija i nie kształtuje. Narzucane są nam ramy, w które musimy się idealnie wpasować i udawać, że wszystko pasuje, czasami wręcz zabija w nas cząstkę nas samych i wymusza postępowanie wobec szczegółowo wyznaczonych norm i zasad, które niekiedy nam nie służą. Pewnie, że nikt nie może dać nam gotowego przepisu na to, jak żyć, bo takiego nie ma. Fajnie się czyta te wszystkie teksty na blogach, które nijak niestety mają się do rzeczywistości. Najlepszy sposób na udane małżeństwo, na wychowanie dzieci i odniesienie sukcesu. Nie ma gotowych sposobów na to, jak najlepiej ułożyć sobie życie. To co jednemu pomaga, drugiemu będzie szkodzić, bo ludzie są różni i potrzebują różnych rzeczy, ale chodzi mi o żelazne zasady, niezbędne dla każdego, które powinien posiąść każdy bez wyjątku i takie rzeczy szkoła powinna egzekwować, chociażby takie ponadczasowe wartości jak lojalność, szczerość, uczciwość, prawdomówność, odpowiedzialność za siebie i za innych, szacunek do drugiego człowieka, zrozumienie inności itp.

I tak człowiek kończąc szkołę nie jest w jakikolwiek sposób przygotowany do życia, można posiadać ogromna wiedzę mieć w małym paluszku, regułki z fizyki, przed oczami tablicę Mendelejewa, rozwiązać najbardziej skomplikowane zadania z matematyki, umieć przeprowadzić doświadczenia z chemii i władać trzema językami obcymi, to i tak na wiele rzeczy musi znaleźć własne rozwiązania, na wiele pytań spróbować znaleźć własne odpowiedzi.

Jedno jest pewne szkoła jest w stanie zaoferować Ci wiele, dzięki niej jesteś w stanie dojść daleko, zyskać zawód, o którym marzyłeś, ale nie nauczy Cię prawdziwego życia, z którym przyjdzie Ci się zmierzyć. Do tego egzaminu jakim jest życie, musisz przygotować się sam, bez książek, gotowej wiedzy, internetu i nauczycieli. A jaki będzie wynik z tego egzaminu zależy tylko od Ciebie, tu nie ma taryfy ulgowej, ani ściąg, nie ma łapówek, dobrych efektów na ładne oczy, pójścia na łatwiznę i wagarów od obowiązków. Nie ma łatwych i trudnych pytań i odkładania sprawdzianów na inny dzień. Życie to najlepsza szkoła i największy sprawdzian, egzamin jaki nam został dany. Czy go zdasz? Wszystko w Twoich rękach.



Komentarze

Popularne posty