Wywiad z Marcinem Chyczewskim - pisarzem
Tego
na moim blogu jeszcze nie było – pierwszy wywiad, na który
serdecznie zapraszam. Wywiad z Marcinem Chyczewskim, autorem powieści
„Ziarna Wolności”, której pierwszy tom ukazał się we
wrześniu, a wczoraj miała miejsce premiera drugiego tomu. Akcja tej
bestsellerowej powieści rozgrywa się w czasach Wielkiej Wojny, a
oprócz historii opowiada o wielkiej miłości Marty i Marka.
Prywatnie
Marcin to mój kolega jeszcze z czasów licealnych. Dziś pisarz
odpowie na moje pytania, dzięki czemu będziecie mieli okazję go
bliżej poznać. Dowiecie się między innymi, skąd czerpie
inspiracje i czy swoją przyszłość wiąże z pisaniem. W takim
razie zaczynamy.
1.
Od czasów matury minęło już przeszło piętnaście lat, mógłbyś
w małym skrócie opowiedzieć, jak potoczyło się Twoje życie?
Jakie wybrałeś studia i kilka słów o swojej rodzinie, którą
założyłeś?
Po
liceum, podobnie jak w liceum, tak naprawdę nie miałem żadnych
konkretnych planów na przyszłość. Żadnych poza tym, że byłem w
związku z Gosią i to był jedyny punkt odniesienia na przyszłość.
Co do reszty to toczyło się wszystko raczej swoim własnym torem,
bez większego planowania czy wysiłku. Studiowałem więc przez
semestr ochronę środowiska, przez następny pedagogikę, aż w
końcu wylądowałem na politologii. Politologia jest kierunkiem
bardzo hobbystycznym, co oznacza tyle, że zdobywa się na nim
wszechstronną wiedzę z wielu dziedzin, nie ma natomiast zawodu,
który można po ukończeniu jej uprawiać. Mówiliśmy więc na
uczelni, że po politologii można robić wszystko i nic, i tak też
było ze mną. Pracowałem przez rok w urzędzie pracy, co okazało
się najgorszą rzeczą, jaką w życiu robiłem, i szczerze muszę
stwierdzić, że nie mogę wyjść ze zdumienia, jak ktokolwiek może
dobrowolnie pracować administracyjnie. Później pracowałem w
różnych miejscach, jak na przykład w Empiku czy przez cztery lata
w Centrum Nauki Kopernik, gdzie byłem animatorem. Praca w tamtejszym
sklepie z pamiątkami była natomiast jednym z najciekawszych
doświadczeń w moim życiu. Poznałem tu fantastycznych ludzi,
którzy mieli na mnie spory wpływ, narodziła się też we mnie może
nie miłość, ale fascynacja łamigłówkami i grami planszowymi,
których mam teraz sporą kolekcję. Myślałem swego czasu nawet,
żeby otworzyć własny sklep z takim asortymentem, wiem jednak, że
nie mam w sobie za grosz „żyłki do interesu”, dałem więc
sobie spokój. W międzyczasie po politologii skończyłem historię,
ożeniłem się z Gosią i urodziła nam się pierwsza córka –
Dorota. Ciągle jednak mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu na
Czerniakowie i przyszedł czas, żeby podjąć jakieś poważne
decyzje z tym związane. Decydowaliśmy właściwie między
pozostaniem w Warszawie a powrotem w rodzinne strony. Tak naprawdę
od zawsze mieliśmy zamiar wrócić, więc decyzja zapadła raczej
szybko. Wypowiedzieliśmy wynajem, zrezygnowałem z pracy i już
miesiąc później mieszkaliśmy u mojej mamy, a na skraju lasu w
pobliskiej wsi budował się nasz dom. Budowa trwała niecały rok i
cztery lata temu, w grudniu 2015 roku wprowadziliśmy się do domu,
który za dwadzieścia lat w całości będzie nasz. Zaraz po
powrocie znalazłem pracę na aparatowni w miejscowej mleczarni.
Pamiętam, jak śmiałem się w myślach, kiedy przypomniało mi się,
że i jeden z moich ulubionych pisarzy, Wieniedikt Jerofiejew,
pracował w mleczarni. W odróżnieniu jednak od twórcy
„Moskwa-Pietiuszki” i „Nocy Walpurgii” nie znienawidziłem
tej pracy, przeciwnie – w pewien sposób znalazłem tutaj w końcu
swoje miejsce. Życie jednak wcale nie zwolniło. Urodził nam się
syn Jerzy, a później druga córka Basia. Jest nas więc póki co
pięcioro, jeden kot, dwa psy i pędzimy spokojne życie. O ile
oczywiście życie z trójką dzieci, jednym kotem i dwoma psami może
być spokojne.
2.
Skąd pomysł napisania książki, czy długo nosiłeś się z tym
zamiarem?
Tak
naprawdę ciężko mi powiedzieć, skąd narodził się taki pomysł.
Było to tak dawno temu, że czuję, jakbym od zawsze miał taki
zamiar. Chyba nie jestem w stanie określić tego jednego momentu, o
którym mógłbym powiedzieć, że to w nim zdecydowałem, że
napiszę książkę. Chyba trzeba zacząć od tego, że w moim domu
zawsze było dużo książek. Od kiedy pamiętam, mama, mimo że
zawsze zapracowana, miała gdzieś tam odłożoną jakąś książkę,
do której od czasu do czasu zerkała. Kiedyś sporo czasu spędzałem
też u nieżyjącej już babci, która również miała masę
książek. Pamiętam takie dziwne czasy, kiedy w podstawówce lekcje
zaczynało się na drugą zmianę, to znaczy o godzinie jedenastej.
Rano, jeszcze przed siódmą mama prowadzała mnie więc do babci, a
stamtąd babcia odprowadzała mnie do szkoły. Pamiętam, jak babcia
dawała mi którąś ze swoich książek, żebym się nią zajął,
choć ledwo potrafiłem czytać. Pamiętam zwłaszcza dwie takie
książki: „Książę i żebrak” i „Pierścień i róża”.
Nie wiem, czy cokolwiek z tych książek czytałem, przypuszczam, że
nie, jednak to, że pamiętam tę zabawę, podczas gdy nie pamiętam
innych rzeczy, które u babci robiłem, uznaję za dowód na to, że
było to dla mnie ważne. Od zawsze też wielkie znaczenie w moim
życiu miała trylogia Sienkiewicza, którą przeczytałem może już
ze dwadzieścia razy, i to ona chyba miała największy wpływ na to,
że zacząłem pisać. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce żal mi
było, że Sienkiewicz nie mógł napisać swoich książek
dziejących się w czasach pierwszej i drugiej wojny światowej, i
taką myśl, że kiedyś ja takie napiszę. Nie wiem, ile mogłem
mieć wtedy lat, ale prawdopodobnie było to pierwszy raz, kiedy
pomyślałem o pisaniu. Wtedy też zaczęły się jakieś nieśmiałe
próby. W podstawówce i liceum miałem takie zielone zeszyty w
sztywnych okładkach, w których pisałem od czasu do czasu
opowiadania. Już na studiach natomiast próby te zmieniły się w
pierwsze utwory. „Ziarna wolności” skończyłem pisać już
ponad siedem lat temu, później jednak nie mogłem znaleźć
wydawcy, poprawiałem tekst, znów nie mogłem znaleźć wydawcy i
znów poprawiałem. W końcu odłożyłem go do przysłowiowej
„szuflady” i zacząłem pracę nad czymś innym. To, że w końcu
„Ziarna” ujrzały światło dzienne, to splot wielu
niespodziewanych okoliczności i jestem może jedną z najbardziej
zaskoczonych tym faktem osób.
3.
Skąd czerpiesz inspiracje i co motywuje Cię do pisania?
Co
do formy moich utworów to inspiracje są niezmiennie te same.
Sienkiewicz, Kossak, Hłasko, Hugo, Tołstoj, Myśliwski. Taki mój
osobisty, „żelazny kanon” literatury, do którego często sięgam
i z którego staram się jak najwięcej czerpać. Inaczej jest z
fabułą i tematyką utworów. Czasem przeczytam lub obejrzę coś,
co zrobi na mnie wrażenie lub w jakiś sposób mnie poruszy, i pod
wpływem tego powstanie opowiadanie lub wątek w powieści. W
Warszawie na przykład widziałem kiedyś inscenizację „akcji
Kutschera”, która zrobiła na mnie takie wrażenie, że skłoniła
do napisania opowiadania „Most”. Kiedyś nosiłem też przy sobie
notes, w którym zapisywałem pomysły, kiedy wpadły mi do głowy.
Dziś notes zastąpił telefon, mechanizm pozostał jednak ten sam.
Pomysł może wpaść do głowy bowiem w najmniej spodziewanej
chwili. Bywało tak, że jakiś wątek powstał w mojej głowie
podczas oglądania z dziećmi kucyków Pony, a ostatnio podczas
czytania na dobranoc „Żółwia i zająca” skonstruowałem fabułę
całego opowiadania, które być może kiedyś powstanie. Jako
pasjonat historii ciągle mam też w głowie zbiór wydarzeń i
postaci, które z różnych powodów są dla mnie ważne. Nie są to
często wydarzenia i postacie pomnikowe, jak na przykład Piłsudski
czy Haller, tylko mające znaczenie dla mnie. Staram się wplatać je
w fabułę mojej historii, choć nie odgrywają w niej niemal żadnej
roli. Coś jak Zawisza Czarny i Jan Gutenberg w trylogii husyckiej
Sapkowskiego.
4.
Dlaczego akurat taka tematyka, historia z miłością w tle, czy
bardziej miłość w tle z historią?
Tutaj
znów muszę odwołać się do Sienkiewicza, który bardzo długo był
moim ulubionym pisarzem. Naturalne jest chyba, że chcielibyśmy
robić te rzeczy, które najbardziej nas fascynują. Mnie zawsze
fascynowała natomiast historia, choć nie zawsze do końca sobie z
tego zdawałem sprawę. Zawsze też pochłaniałem powieści
historyczne. Pamiętam doskonale, kiedy wracając z pracy, wstąpiłem
do księgarni i kupiłem „Krzyżowców” Zofii Kossak. Zanim
dojechałem do domu, książka pochłonęła mnie jak chyba żadna
nigdy wcześniej. Całą jej trylogię krzyżową przeczytałem,
niemal nie odrywając wzroku od książki, a potem były inne:
„Przymierze”, „Błogosławiona wina”, „Legnickie pole” i
dziś to Kossak czyta mi się najmilej. W związku z tym naturalne
chyba było zajęcie się powieścią historyczną. Nie znaczy to,
rzecz jasna, że nie eksperymentowałem z innymi tematami, jak na
przykład fantastyka, tu pewnie pod wpływem twórczości Tolkiena i
Lewisa. Na przykład jednym z moich pierwszych utworów była bajka w
klimacie fantastyki. Kiedy ją dziś czytam mojej sześcioletniej
córce, w wielu miejscach chce mi się śmiać, Dorocie jednak się
podoba i nawet bawi się czasem w tę bajkę. Wracając jednak do
„Ziaren” – moim zdaniem pierwsza wojna światowa miała takie
same znaczenie dla historii świata jak druga, a wiedza o niej jest o
wiele mniej powszechna. W pamięci utkwiła mi pewna myśl z
przedmowy do „Władcy Pierścieni”, w której Tolkien wyraża żal
z tego powodu i podkreśla, że dla niego lata 1914–1918 były
równie ciężkie jak 1939–1945. Nie mogę jednoznacznie
stwierdzić, że chęć przybliżenia tego okresu była determinująca
dla wyboru tematu, niewątpliwie jednak miała znaczenie. Ponadto mój
pradziad był hallerczykiem i z „błękitną armią” przybył do
kraju. Ojciec często opowiadał o swoim dziadku, dlatego też pamięć
o pierwszej wojnie zawsze była obecna w mojej rodzinie. Gdzieś tam
z tyłu głowy tkwił zapewne również pomysł napisania trylogii na
modłę tej sienkiewiczowskiej, której pierwsza część dziać się
miała w okresie pierwszej wojny, a w powieści sienkiewiczowskiej
musi być i miłość. Generalnie uważam, że Sienkiewicz w
mistrzowski sposób balansował między miłością a historią i
takie też proporcje próbuję w swojej prozie zachować. W
odróżnieniu jednak od niego staram się z jednej strony nie
manipulować faktami historycznymi, a miłość uczynić mniej
sztampową. Problem polega jednak na tym, że kiedy piszę, uruchamia
się we mnie mechanizm, który sprawia, że historia zaczyna się w
pewien sposób kształtować sama. Tak jakby ona już istniała i
jeśli za bardzo staram się ją nagiąć, zaczyna być nielogiczna i
nużąca. Stephen King w swojej „Misery” napisał, że gdy pisarz
ma natchnienie, w papierze przed nim otwiera się dziura, która
wciąga go do istniejącego już świata, i ja często mam takie
odczucie, że i przede mną otwiera się taka dziura. Dlatego też
czasem sam jestem zaskoczony, dokąd moja historia podryfowała.
Dobrym przykładem tego jest w „Ziarnach” postać księcia
Kurnina, który w założeniu miał być kimś w rodzaju
sienkiewiczowskiego Bohuna, wyrósł jednak na postać zupełnie
odmienną i może najciekawszą z całej książki. Można więc
powiedzieć, że rozum swoje, a palce swoje. Chciałbym móc bardziej
skupić się na historii, zaraz jednak zapala się gdzieś we mnie
żółta lampka, że to przecież jest powieść, a nie praca
naukowa. Podkreślić też muszę w tym miejscu rolę mojego
pierwszego czytelnika, żony, która hamuje moje
literacko-historyczne zapędy i tym samym balans między miłością
a historią zostaje zachowany.
5.
Gdybyś pokrótce miał scharakteryzować postaci swojej książki,
powiedzieć, kim są Marta i Marek, za co najbardziej ich cenisz, a
może w jakiś sposób się z nimi utożsamiasz?
Najśmieszniejsze
jest to, że w toku pisania książki te dwie postacie stały mi się
najbardziej obce i najmniej dla mnie ciekawe. Myślę, że zbyt długo
nad nimi pracowałem, co odarło je w moich oczach z pewnego rodzaju
tajemnicy. Zdecydowanie bardziej podobają mi się postaci Kurnina,
Naftalego i Estery. W każdej z nich jest pewien rodzaj tragizmu i
tajemnicy. Tego ostatniego zwłaszcza brakuje dwójce głównych
bohaterów. Głównym moim zamiarem było ukazanie przemiany
bohaterów, zwyczajnych ludzi, pod wpływem ciężkich
wojennych przeżyć. Myślę, że to w znacznym stopniu się udało.
Chciałem, żeby to nie bohaterowie kształtowali wydarzenia, ale
wydarzenia ich, oni natomiast, każde na swój sposób, radziło
sobie z tym, co przyniósł im los, aż do sceny finałowej, w której
niczym w pokerze mówię „sprawdzam” i dopiero wtedy mogę
zobaczyć, ile zostało w nich z tych dwojga młodych, zakochanych
dzieciaków, których poznajemy w pierwszych „cukierkowych”
rozdziałach. Na pewno też w każdym z moich bohaterów jest jakaś
cząstka mnie, choć raczej nie utożsamiam się z żadnym z nich.
6.
Jak powstawała Twoja powieść i jaki czas poświęciłeś na jej
napisanie?
Powieść
powstawała bardzo długo. Najpierw był plan akcji, który jak się
później okazało, nie na wiele się przydał. Później były
pierwsze próby, które podzieliły los planu. Było to jeszcze
gdzieś na studiach, nie uznaję tego jednak jeszcze za początek
książki. Powstały wtedy wprawdzie pewne pomysły, które znalazły
się w tekście i nawet przetrwały do wersji finalnej, były one
jednak tylko myślą, i to najczęściej myślą niezwerbalizowaną,
dlatego też odłóżmy ten okres na bok. Mimo tego, że tekst piszę
bezpośrednio na komputerze, mam zwyczaj, że do każdego utworu
prowadzę oddzielny zeszyt. W nim to zapisuję pomysły, inspiracje,
również fragmenty, kiedy na przykład mam ochotę chwilę popisać
podczas palenia fajki na tarasie. Wszystko, co piszę, skrupulatnie
też datuję (nawyk nabyty na studiach) i pierwszy wpis w zeszycie, w
którym pisałem „Ziarna”, opatrzony jest datą lipiec 2007, tę
też datę uznać należy za początek pracy nad książką. Ostatnia
data natomiast to czerwiec 2011, uznać należy więc, że „Ziarna
wolności” powstawały cztery lata. Pamiętać należy jednak, że
był to okres, w którym działo się bardzo dużo i często, całymi
miesiącami nie miałem okazji, aby przysiąść do tekstu. Napisałem
w tym czasie jednak pracę licencjacką, pracę magisterską, kilka
artykułów do portalu historia.org, jak również lżejsze artykuły
o sporcie i kinie, pod względem pisania więc był to okres dość
pracowity. Początkowo też tekst był o wiele dłuższy, miał ponad
milion znaków bez spacji i składał się z trzech części. To było
też jednym z głównych powodów niechęci wydawców do wydania
książki. Ja osobiście nie myślałem jeszcze wtedy o wydaniu go w
kilku tomach. Pisany był bowiem jako całość i uważam, że
czytając go bez większych przerw, najlepiej można poczuć
charakter utworu. Spory wkład w ostateczną formę książki miał
również profesor UKSW Piotr Müldner-Nieckowski, który zgodził
się zrobić pierwszą recenzję tekstu. Jego uwagi i rady odegrały
sporą rolę w toku edycji i nadania ostatecznego kształtu. Tekst
skurczył się do dwóch trzecich pierwowzoru, daleko było jednak
jeszcze do wydania i, jak pisałem wcześniej, tekst trafił do
„szuflady”, gdzie przeleżał sześć lat. Po tym okresie w nieco
zawiłych okolicznościach trafił do pani Agnieszki Przyłuckiej z
wydawnictwa WasPos, która się nim zainteresowała i dzięki której
książka została wydana w dwóch tomach.
7.
Co chciałbyś przekazać swoim pisaniem czytelnikom?
Myślę,
że nie do końca chciałbym cokolwiek przekazywać. Chciałbym, żeby
czytelnik sam wybrał sobie z mojej prozy to, co go poruszy i uzna za
najlepsze. Mnie literatura pobudziła do osobistego rozwoju w kilku
dziedzinach. Kiedy zainteresowała mnie jakaś informacja, starałem
się dowiedzieć na ten temat czegoś więcej, sprawdzić szczegóły,
skonfrontować je z faktami zawartymi w utworze. Cieszyłbym się,
gdyby moje utwory pobudziły kogoś do tego samego. Dla większości
będzie to jednak przede wszystkim historia miłosna, dla jednych
ciekawa, dla innych mniej, i ja to akceptuję, ponieważ również i
tę historię chciałem opowiedzieć. W dużym skrócie mogę więc
wzorem Kinga porównać moją prozę do wody i jak on powiedzieć:
„Pijcie zatem. Pijcie i nasyćcie pragnienie”.
8.
Jakie otrzymujesz komentarze, Twoja książka, z tego, co wiem,
cieszy się dużą popularnością, masz wiele pozytywnych recenzji,
których mógłby pozazdrościć Ci niejeden pisarz. Czy zetknąłeś
się także z krytyką?
Póki
co mogę mówić jedynie o ocenach pierwszego tomu. Internetowe
recenzje są raczej pozytywne. Książka ma też dość wysoką ocenę
na portalu lubimyczytać.pl, co też w pewnym stopniu może być
wyznacznikiem. Również osobiste doświadczenia z czytelnikami są
raczej pozytywne. Naturalne jest, że tematyka nie każdemu
przypadnie do gustu, nawet tacy jednak podkreślają, że zaletą
książki jest jej język oraz to, że czyta się ją szybko.
Połączenie tych dwóch zalet jest dla mnie szczególnie istotne.
Uważam, że wiele książek bowiem cierpi z powodu dłużyzny
właśnie. Weźmy na przykład „Cichy Don” Szołochowa, w którym
język jest wspaniały, wręcz momentami zjawiskowy, a mimo to
książka ciągnie się tak, że mimo wszystkich jej wspaniałości
najzwyczajniej męczy. Cieszę się więc, że większość
czytelników uznała, że książkę czyta się szybko i dobrze.
Spotkałem się też z pochwałą dbałości o szczegóły i ich
bogactwem. Przyznać muszę, że w swojej twórczości kładę
szczególny nacisk na dbałość o szczegóły, nie tyle z chęci
wzbogacenia tekstu, co z obawy, aby nie znalazły się w nim
anachronizmy. Uważam bowiem powieść historyczną za gatunek, który
ma również uczyć historii, i nie chciałbym, aby któryś z moich
czytelników wyniósł z mojego tekstu błędne informacje. Co było
natomiast dla mnie zaskoczeniem, to głosy, że książka jest
mroczna, a nawet brutalna. Nie było to bynajmniej moim zamierzeniem,
przeciwnie – raczej starałem się cukrować lub pomijać brutalne
zdarzenia. Do tej pory nie dostrzegałem też zbytecznej przemocy.
Prawdą jest natomiast, że piszę o czasach i zdarzeniach
brutalnych, a więc siłą rzeczy i opis ich musi być brutalny.
9.
Jaka Twoim zdaniem powinna być idealna książka, taka, która
zrobiłaby wrażenie na odbiorcach?
Uważam,
że zbyt to jest uzależnione od dzisiejszego odbiorcy. Nie jest
przypadkiem, że mamy tak wiele gatunków literackich. Zapewne
istnieją jakieś ogólne ramy, w jakich należy szukać takiej
„idealnej książki”. Może właśnie przejrzysty język,
przystępna objętość, pasująca szata graficzna. Może powinniśmy
przeanalizować książki, które w ostatnich latach odniosły
ogromny sukces, jak seria o Harrym Potterze, seria „Zmierzch”,
saga „Pieśń Lodu i Ognia”, i dopiero wtedy wyciągnąć
wnioski. A może jednak trzeba przeanalizować te książki, które
na stałe zapisały się w historii i ukształtowały nie tylko jedno
pokolenie, ale całą ich sztafetę. Osobiście uważam, że
wskazanie takiej książki jest niemożliwe, gdyż każdy z nas jest
inny i to, co porusza jednego, jest obojętne dla kogoś innego. To
właśnie uważam jednak za wyższość książki od kina czy
telewizji. Kino nadaje treści kształt, podczas gdy książka
pozostawia to wyobraźni. Dobrym tego przykładem może być Golum z
„Władcy Pierścieni”, który dawniej miał tyle wcieleń, ilu
czytelników, po premierze filmu już na zawsze pozostał zgarbionym
szarym potworkiem. Dlatego też Boryna zawsze już będzie miał
twarz Władysława Hańczy.
10.
Czym powinna kierować się osoba, która marzy o napisaniu książki,
czy są jakieś żelazne zasady, aby odnieść sukces?
Spotkałem
się z opinią, że przede wszystkim trzeba pisać codziennie,
przynajmniej kilka zdań. Zgodzić się z tym mogę jedynie
połowicznie. Zapewne szlifuje się w ten sposób język i poprawia
styl, co na pewno jest potrzebne, mam jednak wątpliwości, czy takie
„żelazne” przymuszanie się do pisania jest dla pisarza dobre.
Dla mnie zawsze była to przede wszystkim przyjemność. Nigdy nie
siadałem do pisania, kiedy nie miałem na to ochoty. Jasne, że
zdarzają się kryzysy, „dziura” Stephena Kinga nie chce się
otworzyć, patrzy się na migający na białym tle kursor, a każde
jego pojawienie się jest niczym szyderczy uśmiech. Ja w takich
momentach zawsze robię długą przerwę. Pobawię się z dziećmi,
obejrzę film albo pójdę biegać, a często daję sobie tego dnia
spokój. Prawdą jest natomiast, że długa przerwa wybija człowieka
z rytmu, a po powrocie do tekstu pierwsze zdania są niefortunne i
toporne, i trzeba je później poprawiać. Ja w takich przypadkach
robię swego rodzaju rozgrzewkę. Piszę kilka lub kilkanaście zdań
czegoś zupełnie innego, czegoś lekkiego i niewymagającego
materiałów źródłowych, w moim przypadku jest to najczęściej
jakaś fantastyka. Masa jest też na rynku podręczników o tym, jak
napisać i wydać książkę. Zawsze dobrze jest sięgnąć do
literatury, uważam jednak, że i z tym trzeba być ostrożnym.
Sprawdzić autora, ile książek wydał, jaki był ich odbiór. Z
mojej strony polecić mogę dwie pozycje, które odegrały i
odgrywają nadal niemałą rolę w mojej karierze. Po pierwsze „Jak
pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga oraz „Opowieść
się rozpoczyna” Amosa Oza. Polecam zwłaszcza tę ostatnią, która
oprócz tego, że jest doskonałym przewodnikiem po różnego rodzaju
sposobach rozpoczynania narracji, napisana jest również doskonałym
językiem, z czego zresztą Amos Oz słynie. Pamiętać również
należy, że napisać książkę to jedno, a wydać ją to coś
zupełnie innego, wcale nie łatwiejszego. Wysyłając książkę do
wydawcy, w pewien sposób mówisz mu, że jesteś pisarzem, i to
pisarzem dobrym. Ważne jest więc, żeby najpierw samemu w to
uwierzyć. Edward Stachura napisał kiedyś, że największym błędem,
jaki popełnił w swojej poezji, jest to, że przyrównywał się do
lepszych od siebie, podczas gdy od razu powinien porównywać się z
największymi w historii. Może trochę to pyszne, ale jest też w
tym jakaś prawda. To, co wysyłasz do wydawcy, musisz uważać za
dobre, najlepsze. W przeciwnym razie po co wysyłać? No i rzecz
najważniejsza. Czytajcie. Czytajcie dużo. Czytajcie różne
gatunki. Czytajcie przede wszystkim klasykę. Chcąc być pisarzem,
nie można nie czytać. Jeśli nie masz czasu na czytanie, to
prawdopodobnie nie masz go również na pisanie, a z całą pewnością
nie masz ku temu narzędzi.
11.
Mając rodzinę i pracę niełatwo zapewne znaleźć czas na pisanie,
jak go odnajdujesz, w tym codziennym zabieganiu?
Z
tym jest u mnie rzeczywiście krucho, a czasami wręcz tragicznie.
Trójka dzieci, dom, praca, bieganie – wszystko to zabiera czas.
Natknąłem się kiedyś w książce na dedykację, w której autor
dedykował książkę żonie i trójce dzieci, bez których
powstałaby ona dwa lata wcześniej. Śmieszne to, ale i bardzo
prawdziwe. Ja co prawda na żonę nie mogę narzekać, bo większość
obowiązków domowych bierze na siebie, i bez tego jednak nie jest
dobrze. Cóż jednak można zrobić? Trzeba jakoś ten czas dzielić
między obowiązki, przyjemności i całą resztę. W akademickim
kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie kazania
głosi ksiądz Piotr Pawlukiewicz, w głowie utkwił mi jeden
fragment z któregoś kazania. Nasz czas jest jak słój, a rzeczy,
które mamy zrobić, jak różnej wielkości kamienie. Te
najważniejsze są największe, te najmniej ważne malutkie niczym
ziarna piasku. Jeśli najpierw wrzucisz do słoja duże kamienie,
wsypiesz później do niego wiele małych. Jeśli natomiast zasypiesz
go małymi kamieniami. Duże już ci się do niego nie zmieszczą. Tą
myślą staram się kierować, choć jest z tym różnie.
12.
Jaka jest Twoja ulubiona książka, do której często wracasz?
Jak
już pisałem, najczęściej wracałem do trylogii Sienkiewicza. Od
kiedy pojawiły się książki audio, wracam do niej w wersji
cyfrowej. Posiadam genialną wersję czytaną przez pana Mieczysława
Voita, która jest dziś ciężko dostępna. Ostatnio często wracam
też do „Krzyżowców” Zofii Kossak i „Chłopów” Rejmonta.
Bardzo cenię sobie też „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława
Myśliwskiego. Swego czasu ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka
„Nędznicy” Victora Hugo, ale tę przeczytałem tylko raz. Gdybym
jednak miał wybrać jedną, wybrałbym chyba mimo wszystko trylogię.
Gombrowicz nazwał kiedyś twórczość Sienkiewicza „literaturą
dla kucharek”, w czym na pewno jest sporo prawdy, co jednak nie
ujmuje jej wartości. Porównajmy na przykład go z Żeromskim, który
w mojej ocenie był pisarzem bardziej wybitnym, gdyż poruszał
głębsze tematy. Żeromskiego czyta się jednak ciężko, że użyję
jednego z moich ulubionych porównań „jakby się jechało rowerem
po piachu”. Czytając Sienkiewicza natomiast, się płynie. Czyta
się go jak poezję, jego narracja nie nuży, a ponadto bohaterowie
są niezwykle wyraziści.
13.
W dobie Internetu, dziś tak niewielu z nas czyta książki. Czy
myślisz, że kiedyś ma szansę się to zmienić i ludzie chętniej
będą po nie sięgać?
Nie
jest z tym czytaniem tak najgorzej. Albo może inaczej – nie
pamiętam czasów, kiedy było lepiej. Internet uważam za wspaniałe
narzędzie i zmuszony jestem przyznać, że ciężko mi wyobrazić
sobie życie bez niego. Jak ze wszystkim jednak, ważne jest, jak się
go używa. Kiedy pisałem pracę licencjacką o konferencji w
Teheranie, przesiadywałem w bibliotekach, przeszukując archiwa,
czytając i kserując to, co się dało. Teraz, przy okazji pisania
nowej książki w kilka sekund znalazłem numer „Ziemi Lubelskiej”
ze stycznia 1919 roku. Dla mnie jest to niesamowite. Można
powiedzieć, że każdy z nas ma teraz w zasięgu ręki cały świat.
Uważam natomiast, że książka sobie poradzi. Największą jej
zaletą jest cisza. Tak jak śnieg jest jedyną rzeczą, która
padając, powoduje ciszę, tak książka jest jedyną rozrywką,
która nie powoduje hałasu, a ludziom tego potrzeba.
14.
Myślisz, że dzisiejszy czytelnik jest bardziej wymagający?
Na
pewno bardziej wymagający niż dawniej. Bardziej wymagający pod
względem oczekiwań. Czytelnik ma dziś ogromną ilość bodźców
do wyboru. Nawet ograniczając ten wybór do samej tylko literatury,
liczba pozycji jest ogromna, a środki ograniczone. Nie chodzi mi tu
przy tym o środki materialne, ale o czas właśnie. Sięgając po
książkę, czytelnik inwestuje w nią swój czas. Przeczytanie
trzystu- czy czterystustronicowej książki wymaga od niego niemałego
nakładu czasu i wysiłku. Książka musi być więc od początku tak
napisana, żeby nakład ten równoważył się z doznaniami, jakich
doświadcza, w przeciwnym razie albo odłoży książkę po kilku
zaledwie zdaniach, albo poczuje się oszukany. Te pierwsze zdania
decydują najczęściej o końcowym odbiorze książki. Czy pisarz
chce, czy nie, są one swoistą umową zawieraną między nim a
czytelnikiem. Podróż przez kolejne rozdziały stanowi tej umowy
realizację, aż do ostatniego zdania, po którym czytelnik ma prawo
pisarza rozliczyć. Książka musi więc dziś walczyć o czytelnika,
podczas gdy nie tak dawno temu to czytelnik mający ograniczony
dostęp do książek o te najlepsze pozycje musiał w pewien sposób
walczyć. Wystarczy wspomnieć, że taki Gombrowicz wydany został w
naszym kraju dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, a
jednocześnie twór „Jak hartowała się stal” bardzo długo był
w szkole lekturą. Siłą rzeczy czytelnik nie mógł być wybredny i
często czytał po prostu to, co do przeczytania było. Dziś w ten
czy inny sposób mamy dostęp do każdej niemal pozycji, dlatego też
każdy osobiście może ukształtować swój gust i pozwolić sobie
na bycie wymagającym. O gustach, jak mówi stare porzekadło, się
natomiast nie dyskutuje, nie zamierzam zatem niczyjego gustu oceniać.
Mogę jedynie powiedzieć, że zgodzę się z opinią, że z
literaturą jest jak z miłością – zdumiewa nas, co też to inni
wybierają.
15.
Przeczytałam o Tobie taką informację, że jesteś introwertykiem,
ceniącym ciszę, spokój i życie rodzinne. Czy pociąga Cię
sukces, potrzeba rozgłosu, rozpoznawalność. To wszystko, co wiąże
się z popularnością?
Rozgłos
i rozpoznawalność nie pociągają mnie w najmniejszym stopniu.
Chciałem nawet książkę wydać pod pseudonimem, co jednak spotkało
się ze sprzeciwem Gosi, i to zdecydowało w końcu o tym, że moje
nazwisko znalazło się na okładce. Naprawdę cenię sobie spokój.
Dlatego też życie w Warszawie, choć niepozbawione pewnych uroków,
było dla mnie dość męczącym doświadczeniem. Na szczęście
przez większość czasu mieszkałem tam tuż obok Łazienek
Królewskich, a więc jednego z najspokojniejszych miejsc stolicy. W
ogóle poranne bieganie po Łazienkach to rzecz, której mi
brakuje najbardziej. Było w tym coś takiego, co czyniło z tego
biegania coś więcej, ciężko nawet określić co, coś, co ma w
sobie wyjątkowość wielkanocnego poranka, jakby człowiek każdego
dnia wyrywał się na tę godzinę z otaczającej codzienności i
trafiał w miejsce wyjątkowe. Tego odczucia nie mam niestety,
biegając po lesie czy okolicznych drogach. Jest natomiast w
introwertykach coś takiego, co tworzy między nimi a pozostałymi
ludźmi dystans. Nie jest to problem do czasu, kiedy ten dystans
zaczyna być odbierany jako wrogość lub nieuprzejmość, a tak
również często się dzieje. Dochodzę jednak do wniosku, że z tym
można się jedynie pogodzić. Walka ze swoją naturą bowiem jest
wprawdzie możliwa, wymaga jednak udawania kogoś, kim się nie jest,
naginania swoich działań do oczekiwania innych, wewnętrznego
łamania się, a nie uważam, żeby było to warte takiego wysiłku.
Ja nie mam na przykład wielu przyjaciół, ogromne problemy sprawia
mi utrzymanie kontaktu z ludźmi, kiedy się z nimi nie widuję. Z
kilkoma osobami jednak utrzymuję doskonały kontakt i to mi
wystarcza, nawet jeśli czasem żal mi, że relacje z innymi się
zerwały, zwłaszcza z takimi, którzy byli mi naprawdę bliscy.
Zawsze jednak mam w głowie cytat z Murakamiego: „to że jestem mną
i nikim innym, jest jednym z moich największych walorów.
Emocjonalne rany są ceną, którą płaci się za bycie
niezależnym”. Wierze w te słowa.
16.
Co sądzisz o popularnych dziś portalach społecznościowych. Czy
jesteś ich użytkownikiem, pokazujesz swoje prywatne życie?
Nigdy
nie korzystałem z portali społecznościowych. Nie uważam ich za
coś złego, nigdy jednak nie miałem potrzeby korzystania z nich.
Kilka tygodni temu założyłem publiczne konto po to, żeby
przekazywać tym, których to interesuje, informacje o mojej
twórczości. Kiedy byłem kierownikiem w Centrum Nauki Kopernik,
konto fb było mi też potrzebne do pracy, jednak po tym, jak z niej
zrezygnowałem, usunąłem je.
17.
Na obecną chwilę czujesz się spełnionym człowiekiem?
Zdecydowanie
tak. Mogę szczerze powiedzieć, że mam w tej chwili więcej, niż
spodziewałem się od życia otrzymać. Oczywiście mam jeszcze
jakieś oczekiwania, czy też marzenia. Są to jednak bardziej jakieś
plany związane z pisaniem czy bieganiem, które z całą pewnością
nie są moim priorytetem i jeśli nie uda mi się ich spełnić, nie
będzie to jakaś życiowa tragedia. Mam natomiast wszystko to, co
dla mnie najważniejsze, i mogę się w tym spełniać. Muszę bowiem
podkreślić, że w byciu ojcem i mężem odnalazłem to wszystko,
czego potrzebowałem, aby w pełni być sobą. Sporo czasu zajęło
mi zrozumienie siebie i zaakceptowanie, i tak naprawdę dopiero
ojcostwo zakończyło, mam nadzieję, ten proces. Lubię też swoją
pracę i dobrze się w niej czuję. Czego więc więcej oczekiwać?
18.
Jak widzisz siebie za 10 lat, czy wiążesz przyszłość z
pisarstwem?
Tak
naprawdę to nie mam wielkich oczekiwań. Wydaje mi się, że będę
mieszkał tu, gdzie mieszkam, będę pracował tu, gdzie pracuję,
może będę miał na koncie kilka wydanych pozycji więcej. Nie
wydaje mi się, żeby w moim życiu wiele się zmieniło, mam
przynajmniej nadzieję, że tak się nie stanie, choć tego nigdy nie
wiemy.
19.
Dlaczego warto przeczytać Twoją książkę, do kogo jest
skierowana?
Na
pewno nie jestem w tej gestii obiektywny. Podkreślę jednak raz
jeszcze to, o czym pisałem również w „Posłowiu” drugiego tomu
„Ziaren”. Zawsze starałem się być wobec czytelnika uczciwy i
może on być pewien, że te elementy mojej narracji, które
opowiadają o wydarzeniach i bohaterach autentycznych, są rzetelnie
sprawdzone w kilku źródłach. Oprócz tego, mimo własnego stosunku
do wydarzeń i osobistych poglądów, starałem się pozostać
obiektywnym. Raczej nie feruję w narracji wyroków, a jedynie
opisuję zdarzenia, ocenę pozostawiając czytelnikowi. Postanowiłem
również skupić się na tych elementach historii, które są
najmniej znane, dzięki czemu czytelnik może dowiedzieć się i
poznać historię II Brygady Legionów, tak różniącej się od
„piłsudczykowskich” I i III Brygad. Książka ma więc w pewnym
stopniu wartość edukacyjną i na pewno zainteresuje miłośników
powieści historycznych. To jednak dodatkowo. Ponieważ przede
wszystkim książka jest historią pewnej miłości, na początku
trochę „cukierkowej”, trochę sztampowej, później jednak
przechodzącej przemiany i próby. Historia napisana jest przystępnym
językiem, czyta się ją szybko i z pełną premedytacją odwołuje
się do dziedzictwa sienkiewiczowskiej „literatury dla kucharek”,
dlatego też kieruję ją przede wszystkim do miłośników prozy
naszego noblisty.
20.
Co chciałbyś powiedzieć czytelnikom, może zachęcisz ich do
czytania Twojej twórczości?
Przede
wszystkim chciałbym zachęcić do czytania klasyki, bo o ile nie
zauważam spadku popularności czytania w ogóle, o tyle zatrważa
mnie to, jak niewiele osób czyta klasykę. Nie chodzi mi tu o to, że
każdy powinien przeczytać „Nędzników” czy „Wojnę i pokój”,
mam jednak takie odczucia, że większość dzisiejszych czytelników
nie czyta klasyki tylko z tego względu, że jest to klasyka właśnie.
To bardzo mnie boli. Dzisiejszy świat zapewnia, że walczy z
wszelkiego rodzaju stereotypami i kalkami pojęciowymi, a tymczasem
utrwalany jest nieprawdziwy obraz literatury klasycznej jako czegoś
szalenie niestrawnego, ciężkiego i o ogromnych rozmiarach,
nadającego się do spożycia dopiero po przeniesieniu na ekran.
Obraz ten jest krzywdzący i to może nie tyle dla samej literatury,
co dla czytelników. Degraduje się ich tym sposobem do pozycji
parweniusza, który wprawdzie nobilitowany samym faktem czytania, ale
zbyt głupi do czytania dzieł wybitnych. Zapewniam też, że
sięgając po coraz to nowe pozycje z tej półki, nabiera się
ochoty na następne. Zachęcam więc do książek takich jak „Myszy
i ludzie” Steinbecka czy „Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte
Bronte, lub też „Effie Briest” Theodora Fontane’a, że o
„Damie kameliowej” Dumasa nie wspomnę. Wszystko są to utwory,
które czyta się szybko i przyjemnie, a jakaż w nich obfitość
myśli i wartości. Ostatecznie jednak „Książki są lustrem.
Widzisz w nich tylko to co już masz w sobie”.
Dziękuję
Ci za te wyczerpujące wypowiedzi, myślę że dzięki temu wszyscy
mieli okazję Cię lepiej poznać i chętnie sięgną po Twoje
książki. Życzę Ci dalszych sukcesów, wielu nowych pomysłów,
inspiracji, niekończącej się weny twórczej i ciągle rosnącego
grona czytelników. Dziękuję za wywiad.
Komentarze
Prześlij komentarz