Wywiad z Marcinem Chyczewskim - pisarzem


         Tego na moim blogu jeszcze nie było – pierwszy wywiad, na który serdecznie zapraszam. Wywiad z Marcinem Chyczewskim, autorem powieści „Ziarna Wolności”, której pierwszy tom ukazał się we wrześniu, a wczoraj miała miejsce premiera drugiego tomu. Akcja tej bestsellerowej powieści rozgrywa się w czasach Wielkiej Wojny, a oprócz historii opowiada o wielkiej miłości Marty i Marka.
    Prywatnie Marcin to mój kolega jeszcze z czasów licealnych. Dziś pisarz odpowie na moje pytania, dzięki czemu będziecie mieli okazję go bliżej poznać. Dowiecie się między innymi, skąd czerpie inspiracje i czy swoją przyszłość wiąże z pisaniem. W takim razie zaczynamy.


1. Od czasów matury minęło już przeszło piętnaście lat, mógłbyś w małym skrócie opowiedzieć, jak potoczyło się Twoje życie? Jakie wybrałeś studia i kilka słów o swojej rodzinie, którą założyłeś?
Po liceum, podobnie jak w liceum, tak naprawdę nie miałem żadnych konkretnych planów na przyszłość. Żadnych poza tym, że byłem w związku z Gosią i to był jedyny punkt odniesienia na przyszłość. Co do reszty to toczyło się wszystko raczej swoim własnym torem, bez większego planowania czy wysiłku. Studiowałem więc przez semestr ochronę środowiska, przez następny pedagogikę, aż w końcu wylądowałem na politologii. Politologia jest kierunkiem bardzo hobbystycznym, co oznacza tyle, że zdobywa się na nim wszechstronną wiedzę z wielu dziedzin, nie ma natomiast zawodu, który można po ukończeniu jej uprawiać. Mówiliśmy więc na uczelni, że po politologii można robić wszystko i nic, i tak też było ze mną. Pracowałem przez rok w urzędzie pracy, co okazało się najgorszą rzeczą, jaką w życiu robiłem, i szczerze muszę stwierdzić, że nie mogę wyjść ze zdumienia, jak ktokolwiek może dobrowolnie pracować administracyjnie. Później pracowałem w różnych miejscach, jak na przykład w Empiku czy przez cztery lata w Centrum Nauki Kopernik, gdzie byłem animatorem. Praca w tamtejszym sklepie z pamiątkami była natomiast jednym z najciekawszych doświadczeń w moim życiu. Poznałem tu fantastycznych ludzi, którzy mieli na mnie spory wpływ, narodziła się też we mnie może nie miłość, ale fascynacja łamigłówkami i grami planszowymi, których mam teraz sporą kolekcję. Myślałem swego czasu nawet, żeby otworzyć własny sklep z takim asortymentem, wiem jednak, że nie mam w sobie za grosz „żyłki do interesu”, dałem więc sobie spokój. W międzyczasie po politologii skończyłem historię, ożeniłem się z Gosią i urodziła nam się pierwsza córka – Dorota. Ciągle jednak mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu na Czerniakowie i przyszedł czas, żeby podjąć jakieś poważne decyzje z tym związane. Decydowaliśmy właściwie między pozostaniem w Warszawie a powrotem w rodzinne strony. Tak naprawdę od zawsze mieliśmy zamiar wrócić, więc decyzja zapadła raczej szybko. Wypowiedzieliśmy wynajem, zrezygnowałem z pracy i już miesiąc później mieszkaliśmy u mojej mamy, a na skraju lasu w pobliskiej wsi budował się nasz dom. Budowa trwała niecały rok i cztery lata temu, w grudniu 2015 roku wprowadziliśmy się do domu, który za dwadzieścia lat w całości będzie nasz. Zaraz po powrocie znalazłem pracę na aparatowni w miejscowej mleczarni. Pamiętam, jak śmiałem się w myślach, kiedy przypomniało mi się, że i jeden z moich ulubionych pisarzy, Wieniedikt Jerofiejew, pracował w mleczarni. W odróżnieniu jednak od twórcy „Moskwa-Pietiuszki” i „Nocy Walpurgii” nie znienawidziłem tej pracy, przeciwnie – w pewien sposób znalazłem tutaj w końcu swoje miejsce. Życie jednak wcale nie zwolniło. Urodził nam się syn Jerzy, a później druga córka Basia. Jest nas więc póki co pięcioro, jeden kot, dwa psy i pędzimy spokojne życie. O ile oczywiście życie z trójką dzieci, jednym kotem i dwoma psami może być spokojne.
2. Skąd pomysł napisania książki, czy długo nosiłeś się z tym zamiarem?
Tak naprawdę ciężko mi powiedzieć, skąd narodził się taki pomysł. Było to tak dawno temu, że czuję, jakbym od zawsze miał taki zamiar. Chyba nie jestem w stanie określić tego jednego momentu, o którym mógłbym powiedzieć, że to w nim zdecydowałem, że napiszę książkę. Chyba trzeba zacząć od tego, że w moim domu zawsze było dużo książek. Od kiedy pamiętam, mama, mimo że zawsze zapracowana, miała gdzieś tam odłożoną jakąś książkę, do której od czasu do czasu zerkała. Kiedyś sporo czasu spędzałem też u nieżyjącej już babci, która również miała masę książek. Pamiętam takie dziwne czasy, kiedy w podstawówce lekcje zaczynało się na drugą zmianę, to znaczy o godzinie jedenastej. Rano, jeszcze przed siódmą mama prowadzała mnie więc do babci, a stamtąd babcia odprowadzała mnie do szkoły. Pamiętam, jak babcia dawała mi którąś ze swoich książek, żebym się nią zajął, choć ledwo potrafiłem czytać. Pamiętam zwłaszcza dwie takie książki: „Książę i żebrak” i „Pierścień i róża”. Nie wiem, czy cokolwiek z tych książek czytałem, przypuszczam, że nie, jednak to, że pamiętam tę zabawę, podczas gdy nie pamiętam innych rzeczy, które u babci robiłem, uznaję za dowód na to, że było to dla mnie ważne. Od zawsze też wielkie znaczenie w moim życiu miała trylogia Sienkiewicza, którą przeczytałem może już ze dwadzieścia razy, i to ona chyba miała największy wpływ na to, że zacząłem pisać. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce żal mi było, że Sienkiewicz nie mógł napisać swoich książek dziejących się w czasach pierwszej i drugiej wojny światowej, i taką myśl, że kiedyś ja takie napiszę. Nie wiem, ile mogłem mieć wtedy lat, ale prawdopodobnie było to pierwszy raz, kiedy pomyślałem o pisaniu. Wtedy też zaczęły się jakieś nieśmiałe próby. W podstawówce i liceum miałem takie zielone zeszyty w sztywnych okładkach, w których pisałem od czasu do czasu opowiadania. Już na studiach natomiast próby te zmieniły się w pierwsze utwory. „Ziarna wolności” skończyłem pisać już ponad siedem lat temu, później jednak nie mogłem znaleźć wydawcy, poprawiałem tekst, znów nie mogłem znaleźć wydawcy i znów poprawiałem. W końcu odłożyłem go do przysłowiowej „szuflady” i zacząłem pracę nad czymś innym. To, że w końcu „Ziarna” ujrzały światło dzienne, to splot wielu niespodziewanych okoliczności i jestem może jedną z najbardziej zaskoczonych tym faktem osób.
3. Skąd czerpiesz inspiracje i co motywuje Cię do pisania?
Co do formy moich utworów to inspiracje są niezmiennie te same. Sienkiewicz, Kossak, Hłasko, Hugo, Tołstoj, Myśliwski. Taki mój osobisty, „żelazny kanon” literatury, do którego często sięgam i z którego staram się jak najwięcej czerpać. Inaczej jest z fabułą i tematyką utworów. Czasem przeczytam lub obejrzę coś, co zrobi na mnie wrażenie lub w jakiś sposób mnie poruszy, i pod wpływem tego powstanie opowiadanie lub wątek w powieści. W Warszawie na przykład widziałem kiedyś inscenizację „akcji Kutschera”, która zrobiła na mnie takie wrażenie, że skłoniła do napisania opowiadania „Most”. Kiedyś nosiłem też przy sobie notes, w którym zapisywałem pomysły, kiedy wpadły mi do głowy. Dziś notes zastąpił telefon, mechanizm pozostał jednak ten sam. Pomysł może wpaść do głowy bowiem w najmniej spodziewanej chwili. Bywało tak, że jakiś wątek powstał w mojej głowie podczas oglądania z dziećmi kucyków Pony, a ostatnio podczas czytania na dobranoc „Żółwia i zająca” skonstruowałem fabułę całego opowiadania, które być może kiedyś powstanie. Jako pasjonat historii ciągle mam też w głowie zbiór wydarzeń i postaci, które z różnych powodów są dla mnie ważne. Nie są to często wydarzenia i postacie pomnikowe, jak na przykład Piłsudski czy Haller, tylko mające znaczenie dla mnie. Staram się wplatać je w fabułę mojej historii, choć nie odgrywają w niej niemal żadnej roli. Coś jak Zawisza Czarny i Jan Gutenberg w trylogii husyckiej Sapkowskiego. 
4. Dlaczego akurat taka tematyka, historia z miłością w tle, czy bardziej miłość w tle z historią?
Tutaj znów muszę odwołać się do Sienkiewicza, który bardzo długo był moim ulubionym pisarzem. Naturalne jest chyba, że chcielibyśmy robić te rzeczy, które najbardziej nas fascynują. Mnie zawsze fascynowała natomiast historia, choć nie zawsze do końca sobie z tego zdawałem sprawę. Zawsze też pochłaniałem powieści historyczne. Pamiętam doskonale, kiedy wracając z pracy, wstąpiłem do księgarni i kupiłem „Krzyżowców” Zofii Kossak. Zanim dojechałem do domu, książka pochłonęła mnie jak chyba żadna nigdy wcześniej. Całą jej trylogię krzyżową przeczytałem, niemal nie odrywając wzroku od książki, a potem były inne: „Przymierze”, „Błogosławiona wina”, „Legnickie pole” i dziś to Kossak czyta mi się najmilej. W związku z tym naturalne chyba było zajęcie się powieścią historyczną. Nie znaczy to, rzecz jasna, że nie eksperymentowałem z innymi tematami, jak na przykład fantastyka, tu pewnie pod wpływem twórczości Tolkiena i Lewisa. Na przykład jednym z moich pierwszych utworów była bajka w klimacie fantastyki. Kiedy ją dziś czytam mojej sześcioletniej córce, w wielu miejscach chce mi się śmiać, Dorocie jednak się podoba i nawet bawi się czasem w tę bajkę. Wracając jednak do „Ziaren” – moim zdaniem pierwsza wojna światowa miała takie same znaczenie dla historii świata jak druga, a wiedza o niej jest o wiele mniej powszechna. W pamięci utkwiła mi pewna myśl z przedmowy do „Władcy Pierścieni”, w której Tolkien wyraża żal z tego powodu i podkreśla, że dla niego lata 1914–1918 były równie ciężkie jak 1939–1945. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że chęć przybliżenia tego okresu była determinująca dla wyboru tematu, niewątpliwie jednak miała znaczenie. Ponadto mój pradziad był hallerczykiem i z „błękitną armią” przybył do kraju. Ojciec często opowiadał o swoim dziadku, dlatego też pamięć o pierwszej wojnie zawsze była obecna w mojej rodzinie. Gdzieś tam z tyłu głowy tkwił zapewne również pomysł napisania trylogii na modłę tej sienkiewiczowskiej, której pierwsza część dziać się miała w okresie pierwszej wojny, a w powieści sienkiewiczowskiej musi być i miłość. Generalnie uważam, że Sienkiewicz w mistrzowski sposób balansował między miłością a historią i takie też proporcje próbuję w swojej prozie zachować. W odróżnieniu jednak od niego staram się z jednej strony nie manipulować faktami historycznymi, a miłość uczynić mniej sztampową. Problem polega jednak na tym, że kiedy piszę, uruchamia się we mnie mechanizm, który sprawia, że historia zaczyna się w pewien sposób kształtować sama. Tak jakby ona już istniała i jeśli za bardzo staram się ją nagiąć, zaczyna być nielogiczna i nużąca. Stephen King w swojej „Misery” napisał, że gdy pisarz ma natchnienie, w papierze przed nim otwiera się dziura, która wciąga go do istniejącego już świata, i ja często mam takie odczucie, że i przede mną otwiera się taka dziura. Dlatego też czasem sam jestem zaskoczony, dokąd moja historia podryfowała. Dobrym przykładem tego jest w „Ziarnach” postać księcia Kurnina, który w założeniu miał być kimś w rodzaju sienkiewiczowskiego Bohuna, wyrósł jednak na postać zupełnie odmienną i może najciekawszą z całej książki. Można więc powiedzieć, że rozum swoje, a palce swoje. Chciałbym móc bardziej skupić się na historii, zaraz jednak zapala się gdzieś we mnie żółta lampka, że to przecież jest powieść, a nie praca naukowa. Podkreślić też muszę w tym miejscu rolę mojego pierwszego czytelnika, żony, która hamuje moje literacko-historyczne zapędy i tym samym balans między miłością a historią zostaje zachowany.
5. Gdybyś pokrótce miał scharakteryzować postaci swojej książki, powiedzieć, kim są Marta i Marek, za co najbardziej ich cenisz, a może w jakiś sposób się z nimi utożsamiasz?
Najśmieszniejsze jest to, że w toku pisania książki te dwie postacie stały mi się najbardziej obce i najmniej dla mnie ciekawe. Myślę, że zbyt długo nad nimi pracowałem, co odarło je w moich oczach z pewnego rodzaju tajemnicy. Zdecydowanie bardziej podobają mi się postaci Kurnina, Naftalego i Estery. W każdej z nich jest pewien rodzaj tragizmu i tajemnicy. Tego ostatniego zwłaszcza brakuje dwójce głównych bohaterów. Głównym moim zamiarem było ukazanie przemiany bohaterów, zwyczajnych ludzi,  pod wpływem ciężkich wojennych przeżyć. Myślę, że to w znacznym stopniu się udało. Chciałem, żeby to nie bohaterowie kształtowali wydarzenia, ale wydarzenia ich, oni natomiast, każde na swój sposób, radziło sobie z tym, co przyniósł im los, aż do sceny finałowej, w której niczym w pokerze mówię „sprawdzam” i dopiero wtedy mogę zobaczyć, ile zostało w nich z tych dwojga młodych, zakochanych dzieciaków, których poznajemy w pierwszych „cukierkowych” rozdziałach. Na pewno też w każdym z moich bohaterów jest jakaś cząstka mnie, choć raczej nie utożsamiam się z żadnym z nich.
6. Jak powstawała Twoja powieść i jaki czas poświęciłeś na jej napisanie?
Powieść powstawała bardzo długo. Najpierw był plan akcji, który jak się później okazało, nie na wiele się przydał. Później były pierwsze próby, które podzieliły los planu. Było to jeszcze gdzieś na studiach, nie uznaję tego jednak jeszcze za początek książki. Powstały wtedy wprawdzie pewne pomysły, które znalazły się w tekście i nawet przetrwały do wersji finalnej, były one jednak tylko myślą, i to najczęściej myślą niezwerbalizowaną, dlatego też odłóżmy ten okres na bok. Mimo tego, że tekst piszę bezpośrednio na komputerze, mam zwyczaj, że do każdego utworu prowadzę oddzielny zeszyt. W nim to zapisuję pomysły, inspiracje, również fragmenty, kiedy na przykład mam ochotę chwilę popisać podczas palenia fajki na tarasie. Wszystko, co piszę, skrupulatnie też datuję (nawyk nabyty na studiach) i pierwszy wpis w zeszycie, w którym pisałem „Ziarna”, opatrzony jest datą lipiec 2007, tę też datę uznać należy za początek pracy nad książką. Ostatnia data natomiast to czerwiec 2011, uznać należy więc, że „Ziarna wolności” powstawały cztery lata. Pamiętać należy jednak, że był to okres, w którym działo się bardzo dużo i często, całymi miesiącami nie miałem okazji, aby przysiąść do tekstu. Napisałem w tym czasie jednak pracę licencjacką, pracę magisterską, kilka artykułów do portalu historia.org, jak również lżejsze artykuły o sporcie i kinie, pod względem pisania więc był to okres dość pracowity. Początkowo też tekst był o wiele dłuższy, miał ponad milion znaków bez spacji i składał się z trzech części. To było też jednym z głównych powodów niechęci wydawców do wydania książki. Ja osobiście nie myślałem jeszcze wtedy o wydaniu go w kilku tomach. Pisany był bowiem jako całość i uważam, że czytając go bez większych przerw, najlepiej można poczuć charakter utworu. Spory wkład w ostateczną formę książki miał również profesor UKSW Piotr Müldner-Nieckowski, który zgodził się zrobić pierwszą recenzję tekstu. Jego uwagi i rady odegrały sporą rolę w toku edycji i nadania ostatecznego kształtu. Tekst skurczył się do dwóch trzecich pierwowzoru, daleko było jednak jeszcze do wydania i, jak pisałem wcześniej, tekst trafił do „szuflady”, gdzie przeleżał sześć lat. Po tym okresie w nieco zawiłych okolicznościach trafił do pani Agnieszki Przyłuckiej z wydawnictwa WasPos, która się nim zainteresowała i dzięki której książka została wydana w dwóch tomach.
7. Co chciałbyś przekazać swoim pisaniem czytelnikom?
Myślę, że nie do końca chciałbym cokolwiek przekazywać. Chciałbym, żeby czytelnik sam wybrał sobie z mojej prozy to, co go poruszy i uzna za najlepsze. Mnie literatura pobudziła do osobistego rozwoju w kilku dziedzinach. Kiedy zainteresowała mnie jakaś informacja, starałem się dowiedzieć na ten temat czegoś więcej, sprawdzić szczegóły, skonfrontować je z faktami zawartymi w utworze. Cieszyłbym się, gdyby moje utwory pobudziły kogoś do tego samego. Dla większości będzie to jednak przede wszystkim historia miłosna, dla jednych ciekawa, dla innych mniej, i ja to akceptuję, ponieważ również i tę historię chciałem opowiedzieć. W dużym skrócie mogę więc wzorem Kinga porównać moją prozę do wody i jak on powiedzieć: „Pijcie zatem. Pijcie i nasyćcie pragnienie”.
8. Jakie otrzymujesz komentarze, Twoja książka, z tego, co wiem, cieszy się dużą popularnością, masz wiele pozytywnych recenzji, których mógłby pozazdrościć Ci niejeden pisarz. Czy zetknąłeś się także z krytyką?
Póki co mogę mówić jedynie o ocenach pierwszego tomu. Internetowe recenzje są raczej pozytywne. Książka ma też dość wysoką ocenę na portalu lubimyczytać.pl, co też w pewnym stopniu może być wyznacznikiem. Również osobiste doświadczenia z czytelnikami są raczej pozytywne. Naturalne jest, że tematyka nie każdemu przypadnie do gustu, nawet tacy jednak podkreślają, że zaletą książki jest jej język oraz to, że czyta się ją szybko. Połączenie tych dwóch zalet jest dla mnie szczególnie istotne. Uważam, że wiele książek bowiem cierpi z powodu dłużyzny właśnie. Weźmy na przykład „Cichy Don” Szołochowa, w którym język jest wspaniały, wręcz momentami zjawiskowy, a mimo to książka ciągnie się tak, że mimo wszystkich jej wspaniałości najzwyczajniej męczy. Cieszę się więc, że większość czytelników uznała, że książkę czyta się szybko i dobrze. Spotkałem się też z pochwałą dbałości o szczegóły i ich bogactwem. Przyznać muszę, że w swojej twórczości kładę szczególny nacisk na dbałość o szczegóły, nie tyle z chęci wzbogacenia tekstu, co z obawy, aby nie znalazły się w nim anachronizmy. Uważam bowiem powieść historyczną za gatunek, który ma również uczyć historii, i nie chciałbym, aby któryś z moich czytelników wyniósł z mojego tekstu błędne informacje. Co było natomiast dla mnie zaskoczeniem, to głosy, że książka jest mroczna, a nawet brutalna. Nie było to bynajmniej moim zamierzeniem, przeciwnie – raczej starałem się cukrować lub pomijać brutalne zdarzenia. Do tej pory nie dostrzegałem też zbytecznej przemocy. Prawdą jest natomiast, że piszę o czasach i zdarzeniach brutalnych, a więc siłą rzeczy i opis ich musi być brutalny.
9. Jaka Twoim zdaniem powinna być idealna książka, taka, która zrobiłaby wrażenie na odbiorcach?
Uważam, że zbyt to jest uzależnione od dzisiejszego odbiorcy. Nie jest przypadkiem, że mamy tak wiele gatunków literackich. Zapewne istnieją jakieś ogólne ramy, w jakich należy szukać takiej „idealnej książki”. Może właśnie przejrzysty język, przystępna objętość, pasująca szata graficzna. Może powinniśmy przeanalizować książki, które w ostatnich latach odniosły ogromny sukces, jak seria o Harrym Potterze, seria „Zmierzch”, saga „Pieśń Lodu i Ognia”, i dopiero wtedy wyciągnąć wnioski. A może jednak trzeba przeanalizować te książki, które na stałe zapisały się w historii i ukształtowały nie tylko jedno pokolenie, ale całą ich sztafetę. Osobiście uważam, że wskazanie takiej książki jest niemożliwe, gdyż każdy z nas jest inny i to, co porusza jednego, jest obojętne dla kogoś innego. To właśnie uważam jednak za wyższość książki od kina czy telewizji. Kino nadaje treści kształt, podczas gdy książka pozostawia to wyobraźni. Dobrym tego przykładem może być Golum z „Władcy Pierścieni”, który dawniej miał tyle wcieleń, ilu czytelników, po premierze filmu już na zawsze pozostał zgarbionym szarym potworkiem. Dlatego też Boryna zawsze już będzie miał twarz Władysława Hańczy.
10. Czym powinna kierować się osoba, która marzy o napisaniu książki, czy są jakieś żelazne zasady, aby odnieść sukces?
Spotkałem się z opinią, że przede wszystkim trzeba pisać codziennie, przynajmniej kilka zdań. Zgodzić się z tym mogę jedynie połowicznie. Zapewne szlifuje się w ten sposób język i poprawia styl, co na pewno jest potrzebne, mam jednak wątpliwości, czy takie „żelazne” przymuszanie się do pisania jest dla pisarza dobre. Dla mnie zawsze była to przede wszystkim przyjemność. Nigdy nie siadałem do pisania, kiedy nie miałem na to ochoty. Jasne, że zdarzają się kryzysy, „dziura” Stephena Kinga nie chce się otworzyć, patrzy się na migający na białym tle kursor, a każde jego pojawienie się jest niczym szyderczy uśmiech. Ja w takich momentach zawsze robię długą przerwę. Pobawię się z dziećmi, obejrzę film albo pójdę biegać, a często daję sobie tego dnia spokój. Prawdą jest natomiast, że długa przerwa wybija człowieka z rytmu, a po powrocie do tekstu pierwsze zdania są niefortunne i toporne, i trzeba je później poprawiać. Ja w takich przypadkach robię swego rodzaju rozgrzewkę. Piszę kilka lub kilkanaście zdań czegoś zupełnie innego, czegoś lekkiego i niewymagającego materiałów źródłowych, w moim przypadku jest to najczęściej jakaś fantastyka. Masa jest też na rynku podręczników o tym, jak napisać i wydać książkę. Zawsze dobrze jest sięgnąć do literatury, uważam jednak, że i z tym trzeba być ostrożnym. Sprawdzić autora, ile książek wydał, jaki był ich odbiór. Z mojej strony polecić mogę dwie pozycje, które odegrały i odgrywają nadal niemałą rolę w mojej karierze. Po pierwsze „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga oraz „Opowieść się rozpoczyna” Amosa Oza. Polecam zwłaszcza tę ostatnią, która oprócz tego, że jest doskonałym przewodnikiem po różnego rodzaju sposobach rozpoczynania narracji, napisana jest również doskonałym językiem, z czego zresztą Amos Oz słynie. Pamiętać również należy, że napisać książkę to jedno, a wydać ją to coś zupełnie innego, wcale nie łatwiejszego. Wysyłając książkę do wydawcy, w pewien sposób mówisz mu, że jesteś pisarzem, i to pisarzem dobrym. Ważne jest więc, żeby najpierw samemu w to uwierzyć. Edward Stachura napisał kiedyś, że największym błędem, jaki popełnił w swojej poezji, jest to, że przyrównywał się do lepszych od siebie, podczas gdy od razu powinien porównywać się z największymi w historii. Może trochę to pyszne, ale jest też w tym jakaś prawda. To, co wysyłasz do wydawcy, musisz uważać za dobre, najlepsze. W przeciwnym razie po co wysyłać? No i rzecz najważniejsza. Czytajcie. Czytajcie dużo. Czytajcie różne gatunki. Czytajcie przede wszystkim klasykę. Chcąc być pisarzem, nie można nie czytać. Jeśli nie masz czasu na czytanie, to prawdopodobnie nie masz go również na pisanie, a z całą pewnością nie masz ku temu narzędzi.
11. Mając rodzinę i pracę niełatwo zapewne znaleźć czas na pisanie, jak go odnajdujesz, w tym codziennym zabieganiu?
Z tym jest u mnie rzeczywiście krucho, a czasami wręcz tragicznie. Trójka dzieci, dom, praca, bieganie – wszystko to zabiera czas.  Natknąłem się kiedyś w książce na dedykację, w której autor dedykował książkę żonie i trójce dzieci, bez których powstałaby ona dwa lata wcześniej. Śmieszne to, ale i bardzo prawdziwe. Ja co prawda na żonę nie mogę narzekać, bo większość obowiązków domowych bierze na siebie, i bez tego jednak nie jest dobrze. Cóż jednak można zrobić? Trzeba jakoś ten czas dzielić między obowiązki, przyjemności i całą resztę. W akademickim kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie kazania głosi ksiądz Piotr Pawlukiewicz, w głowie utkwił mi jeden fragment z któregoś kazania. Nasz czas jest jak słój, a rzeczy, które mamy zrobić, jak różnej wielkości kamienie. Te najważniejsze są największe, te najmniej ważne malutkie niczym ziarna piasku. Jeśli najpierw wrzucisz do słoja duże kamienie, wsypiesz później do niego wiele małych. Jeśli natomiast zasypiesz go małymi kamieniami. Duże już ci się do niego nie zmieszczą. Tą myślą staram się kierować, choć jest z tym różnie. 
12. Jaka jest Twoja ulubiona książka, do której często wracasz?
Jak już pisałem, najczęściej wracałem do trylogii Sienkiewicza. Od kiedy pojawiły się książki audio, wracam do niej w wersji cyfrowej. Posiadam genialną wersję czytaną przez pana Mieczysława Voita, która jest dziś ciężko dostępna. Ostatnio często wracam też do „Krzyżowców” Zofii Kossak i „Chłopów” Rejmonta. Bardzo cenię sobie też „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego. Swego czasu ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka „Nędznicy” Victora Hugo, ale tę przeczytałem tylko raz. Gdybym jednak miał wybrać jedną, wybrałbym chyba mimo wszystko trylogię. Gombrowicz nazwał kiedyś twórczość Sienkiewicza „literaturą dla kucharek”, w czym na pewno jest sporo prawdy, co jednak nie ujmuje jej wartości. Porównajmy na przykład go z Żeromskim, który w mojej ocenie był pisarzem bardziej wybitnym, gdyż poruszał głębsze tematy. Żeromskiego czyta się jednak ciężko, że użyję jednego z moich ulubionych porównań „jakby się jechało rowerem po piachu”. Czytając Sienkiewicza natomiast, się płynie. Czyta się go jak poezję, jego narracja nie nuży, a ponadto bohaterowie są niezwykle wyraziści.
13. W dobie Internetu, dziś tak niewielu z nas czyta książki. Czy myślisz, że kiedyś ma szansę się to zmienić i ludzie chętniej będą po nie sięgać?
Nie jest z tym czytaniem tak najgorzej. Albo może inaczej – nie pamiętam czasów, kiedy było lepiej. Internet uważam za wspaniałe narzędzie i zmuszony jestem przyznać, że ciężko mi wyobrazić sobie życie bez niego. Jak ze wszystkim jednak, ważne jest, jak się go używa. Kiedy pisałem pracę licencjacką o konferencji w Teheranie, przesiadywałem w bibliotekach, przeszukując archiwa, czytając i kserując to, co się dało. Teraz, przy okazji pisania nowej książki w kilka sekund znalazłem numer „Ziemi Lubelskiej” ze stycznia 1919 roku. Dla mnie jest to niesamowite. Można powiedzieć, że każdy z nas ma teraz w zasięgu ręki cały świat. Uważam natomiast, że książka sobie poradzi. Największą jej zaletą jest cisza. Tak jak śnieg jest jedyną rzeczą, która padając, powoduje ciszę, tak książka jest jedyną rozrywką, która nie powoduje hałasu, a ludziom tego potrzeba.
14. Myślisz, że dzisiejszy czytelnik jest bardziej wymagający?
Na pewno bardziej wymagający niż dawniej. Bardziej wymagający pod względem oczekiwań. Czytelnik ma dziś ogromną ilość bodźców do wyboru. Nawet ograniczając ten wybór do samej tylko literatury, liczba pozycji jest ogromna, a środki ograniczone. Nie chodzi mi tu przy tym o środki materialne, ale o czas właśnie. Sięgając po książkę, czytelnik inwestuje w nią swój czas. Przeczytanie trzystu- czy czterystustronicowej książki wymaga od niego niemałego nakładu czasu i wysiłku. Książka musi być więc od początku tak napisana, żeby nakład ten równoważył się z doznaniami, jakich doświadcza, w przeciwnym razie albo odłoży książkę po kilku zaledwie zdaniach, albo poczuje się oszukany. Te pierwsze zdania decydują najczęściej o końcowym odbiorze książki. Czy pisarz chce, czy nie, są one swoistą umową zawieraną między nim a czytelnikiem. Podróż przez kolejne rozdziały stanowi tej umowy realizację, aż do ostatniego zdania, po którym czytelnik ma prawo pisarza rozliczyć. Książka musi więc dziś walczyć o czytelnika, podczas gdy nie tak dawno temu to czytelnik mający ograniczony dostęp do książek o te najlepsze pozycje musiał w pewien sposób walczyć. Wystarczy wspomnieć, że taki Gombrowicz wydany został w naszym kraju dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, a jednocześnie twór „Jak hartowała się stal” bardzo długo był w szkole lekturą. Siłą rzeczy czytelnik nie mógł być wybredny i często czytał po prostu to, co do przeczytania było. Dziś w ten czy inny sposób mamy dostęp do każdej niemal pozycji, dlatego też każdy osobiście może ukształtować swój gust i pozwolić sobie na bycie wymagającym. O gustach, jak mówi stare porzekadło, się natomiast nie dyskutuje, nie zamierzam zatem niczyjego gustu oceniać. Mogę jedynie powiedzieć, że zgodzę się z opinią, że z literaturą jest jak z miłością – zdumiewa nas, co też to inni wybierają.
15. Przeczytałam o Tobie taką informację, że jesteś introwertykiem, ceniącym ciszę, spokój i życie rodzinne. Czy pociąga Cię sukces, potrzeba rozgłosu, rozpoznawalność. To wszystko, co wiąże się z popularnością?
Rozgłos i rozpoznawalność nie pociągają mnie w najmniejszym stopniu. Chciałem nawet książkę wydać pod pseudonimem, co jednak spotkało się ze sprzeciwem Gosi, i to zdecydowało w końcu o tym, że moje nazwisko znalazło się na okładce. Naprawdę cenię sobie spokój. Dlatego też życie w Warszawie, choć niepozbawione pewnych uroków, było dla mnie dość męczącym doświadczeniem. Na szczęście przez większość czasu mieszkałem tam tuż obok Łazienek Królewskich, a więc jednego z najspokojniejszych miejsc stolicy. W ogóle poranne bieganie po  Łazienkach to rzecz, której mi brakuje najbardziej. Było w tym coś takiego, co czyniło z tego biegania coś więcej, ciężko nawet określić co, coś, co ma w sobie wyjątkowość wielkanocnego poranka, jakby człowiek każdego dnia wyrywał się na tę godzinę z otaczającej codzienności i trafiał w miejsce wyjątkowe. Tego odczucia nie mam niestety, biegając po lesie czy okolicznych drogach. Jest natomiast w introwertykach coś takiego, co tworzy między nimi a pozostałymi ludźmi dystans. Nie jest to problem do czasu, kiedy ten dystans zaczyna być odbierany jako wrogość lub nieuprzejmość, a tak również często się dzieje. Dochodzę jednak do wniosku, że z tym można się jedynie pogodzić. Walka ze swoją naturą bowiem jest wprawdzie możliwa, wymaga jednak udawania kogoś, kim się nie jest, naginania swoich działań do oczekiwania innych, wewnętrznego łamania się, a nie uważam, żeby było to warte takiego wysiłku. Ja nie mam na przykład wielu przyjaciół, ogromne problemy sprawia mi utrzymanie kontaktu z ludźmi, kiedy się z nimi nie widuję. Z kilkoma osobami jednak utrzymuję doskonały kontakt i to mi wystarcza, nawet jeśli czasem żal mi, że relacje z innymi się zerwały, zwłaszcza z takimi, którzy byli mi naprawdę bliscy. Zawsze jednak mam w głowie cytat z Murakamiego: „to że jestem mną i nikim innym, jest jednym z moich największych walorów. Emocjonalne rany są ceną, którą płaci się za bycie niezależnym”. Wierze w te słowa.
16. Co sądzisz o popularnych dziś portalach społecznościowych. Czy jesteś ich użytkownikiem, pokazujesz swoje prywatne życie?
Nigdy nie korzystałem z portali społecznościowych. Nie uważam ich za coś złego, nigdy jednak nie miałem potrzeby korzystania z nich. Kilka tygodni temu założyłem publiczne konto po to, żeby przekazywać tym, których to interesuje, informacje o mojej twórczości. Kiedy byłem kierownikiem w Centrum Nauki Kopernik, konto fb było mi też potrzebne do pracy, jednak po tym, jak z niej zrezygnowałem, usunąłem je.
17. Na obecną chwilę czujesz się spełnionym człowiekiem?
Zdecydowanie tak. Mogę szczerze powiedzieć, że mam w tej chwili więcej, niż spodziewałem się od życia otrzymać. Oczywiście mam jeszcze jakieś oczekiwania, czy też marzenia. Są to jednak bardziej jakieś plany związane z pisaniem czy bieganiem, które z całą pewnością nie są moim priorytetem i jeśli nie uda mi się ich spełnić, nie będzie to jakaś życiowa tragedia. Mam natomiast wszystko to, co dla mnie najważniejsze, i mogę się w tym spełniać. Muszę bowiem podkreślić, że w byciu ojcem i mężem odnalazłem to wszystko, czego potrzebowałem, aby w pełni być sobą. Sporo czasu zajęło mi zrozumienie siebie i zaakceptowanie, i tak naprawdę dopiero ojcostwo zakończyło, mam nadzieję, ten proces. Lubię też swoją pracę i dobrze się w niej czuję. Czego więc więcej oczekiwać? 
18. Jak widzisz siebie za 10 lat, czy wiążesz przyszłość z pisarstwem?
Tak naprawdę to nie mam wielkich oczekiwań. Wydaje mi się, że będę mieszkał tu, gdzie mieszkam, będę pracował tu, gdzie pracuję, może będę miał na koncie kilka wydanych pozycji więcej. Nie wydaje mi się, żeby w moim życiu wiele się zmieniło, mam przynajmniej nadzieję, że tak się nie stanie, choć tego nigdy nie wiemy. 
19. Dlaczego warto przeczytać Twoją książkę, do kogo jest skierowana?
Na pewno nie jestem w tej gestii obiektywny. Podkreślę jednak raz jeszcze to, o czym pisałem również w „Posłowiu” drugiego tomu „Ziaren”. Zawsze starałem się być wobec czytelnika uczciwy i może on być pewien, że te elementy mojej narracji, które opowiadają o wydarzeniach i bohaterach autentycznych, są rzetelnie sprawdzone w kilku źródłach. Oprócz tego, mimo własnego stosunku do wydarzeń i osobistych poglądów, starałem się pozostać obiektywnym. Raczej nie feruję w narracji wyroków, a jedynie opisuję zdarzenia, ocenę pozostawiając czytelnikowi. Postanowiłem również skupić się na tych elementach historii, które są najmniej znane, dzięki czemu czytelnik może dowiedzieć się i poznać historię II Brygady Legionów, tak różniącej się od „piłsudczykowskich” I i III Brygad. Książka ma więc w pewnym stopniu wartość edukacyjną i na pewno zainteresuje miłośników powieści historycznych. To jednak dodatkowo. Ponieważ przede wszystkim książka jest historią pewnej miłości, na początku trochę „cukierkowej”, trochę sztampowej, później jednak przechodzącej przemiany i próby. Historia napisana jest przystępnym językiem, czyta się ją szybko i z pełną premedytacją odwołuje się do dziedzictwa sienkiewiczowskiej „literatury dla kucharek”, dlatego też kieruję ją przede wszystkim do miłośników prozy naszego noblisty.
20. Co chciałbyś powiedzieć czytelnikom, może zachęcisz ich do czytania Twojej twórczości?
Przede wszystkim chciałbym zachęcić do czytania klasyki, bo o ile nie zauważam spadku popularności czytania w ogóle, o tyle zatrważa mnie to, jak niewiele osób czyta klasykę. Nie chodzi mi tu o to, że każdy powinien przeczytać „Nędzników” czy „Wojnę i pokój”, mam jednak takie odczucia, że większość dzisiejszych czytelników nie czyta klasyki tylko z tego względu, że jest to klasyka właśnie. To bardzo mnie boli. Dzisiejszy świat zapewnia, że walczy z wszelkiego rodzaju stereotypami i kalkami pojęciowymi, a tymczasem utrwalany jest nieprawdziwy obraz literatury klasycznej jako czegoś szalenie niestrawnego, ciężkiego i o ogromnych rozmiarach, nadającego się do spożycia dopiero po przeniesieniu na ekran. Obraz ten jest krzywdzący i to może nie tyle dla samej literatury, co dla czytelników. Degraduje się ich tym sposobem do pozycji parweniusza, który wprawdzie nobilitowany samym faktem czytania, ale zbyt głupi do czytania dzieł wybitnych. Zapewniam też, że sięgając po coraz to nowe pozycje z tej półki, nabiera się ochoty na następne. Zachęcam więc do książek takich jak „Myszy i ludzie” Steinbecka czy „Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte Bronte, lub też „Effie Briest” Theodora Fontane’a, że o „Damie kameliowej” Dumasa nie wspomnę. Wszystko są to utwory, które czyta się szybko i przyjemnie, a jakaż w nich obfitość myśli i wartości. Ostatecznie jednak „Książki są lustrem. Widzisz w nich tylko to co już masz w sobie”.
        Dziękuję Ci za te wyczerpujące wypowiedzi, myślę że dzięki temu wszyscy mieli okazję Cię lepiej poznać i chętnie sięgną po Twoje książki. Życzę Ci dalszych sukcesów, wielu nowych pomysłów, inspiracji, niekończącej się weny twórczej i ciągle rosnącego grona czytelników. Dziękuję za wywiad.

Komentarze

Popularne posty